niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 39

Nadal była roztrzęsiona po ataku widm. Szli korytarzem przed siebie, mijali wiele pustych pomieszczeń. Wszystkie były takie same, puste, prostokątne wgłębienia w ścianach, wyglądały jakby ktoś próbował je okraść, a sądząc po kościotrupach leżących na podłodze niewiele osób wychodziło stąd jako żywe istoty. To było bardzo pocieszające, przecież jeżeli tu zginą przynajmniej nie będą musieli już słuchać narzekań Obi - Wana, ani  reprymend od Rady Jedi, nie będą musieli składać nudnych raportów... Wzdrygnęła się lekko widząc kolejną kupkę białych jak kreda kości i czaszkę z pustymi oczodołami. Nie chciała zostać taką czaszką, lubiła swoją twarz, nawet jeżeli nie była piękna (chociaż niektórzy twierdzili inaczej). Próbowali wyczuć w Mocy cokolwiek, ale tak jak wcześniej czuli wszystko, tak teraz nie czuli nic, jakby byli oddzieleni grubym murem od wszystkiego innego. Stawało się to naprawdę irytujące, nie wyczuwali nawet siebie, a byli już tak bardzo przyzwyczajeni do istniejącej między nimi więzi, że ta sytuacja była dla nich nienaturalna. Co chwila, któreś z nich spoglądało na drugie tylko po to, żeby się upewnić, że nadal jest obok.
- Zwariuję... - mruknęła Ahsoka wodząc wzrokiem po kolejnym szkielecie. Nie boję się, nie boję się, nie boję się... Powtarzała sobie w kółko, ale nie działało to tak, jak powinno. Chłód przenikał aż do jej kości, miała wrażenie, że zaraz coś na nią spadnie albo złapie ją, nie wiedziała gdzie idą. Chyba już wiedziała jak się czują postacie z horrorów. Powstrzymała się od uczepienia się ramienia Anakina. Nawet jeśli przeraźliwie się bała nie będzie tego okazywać i koniec! Nadal piekły ją policzki. Poważnie? Musiała je sobie podrapać? Słone łzy też jej nie pomogły. Z każdą chwilą coraz bardziej narastało w niej dziwne przeczucie, że nie posuwają się dalej tylko ciągle chodzą w tym samym miejscu. Przecież to było niemożliwe, cały czas szli prosto, nie skręcali. Co się znowu dzieje? Nie mogli zabłądzić. Ale to miejsce wygląda znajomo. Przecież dobrze pamiętała, że widziała już ten szkielet, miał na sobie niebieski, stary mundur a w oczodołach dwa rubiny. To było naprawdę przerażające. Błądzili, chociaż tak naprawdę cały szli prosto. Z tym miejscem było coś nie tak. Chciała się odezwać do Anakina, spojrzała w bok, ale zobaczyła jedynie ścianę.
- Mistrzu?! - pisnęła rozglądając się na wszystkie strony. Nie odpowiedział jej, nie wyczuwała go w Mocy, została sama w tym przerażającym miejscu. Chciała się cofnąć, ale napotkała ścianę. Mogła iść tylko przed siebie. Była pewna, że nie rozstawała się z Anakinem, i na pewno nie mogła się za nią pojawić ściana. To przecież niemożliwe. Czary nie istniały! A może...Chyba popadała w paranoję.
***
Nie miał pojęcia ile tak chodzą, irytował go ten brak wyczucia w Mocy. Było to dla niego nienaturalne, że nie wyczuwał Ahsoki, a było tak od czasu ataku tych widm. Teraz coraz bardziej dręczyło go przeczucie, że nie uda mu się jej ochronić, tak jak to było z jego matką. Nie pogodziłby się z myślą, że jeszcze i ona by umarła. Musiał ją chronić, nie była tylko padawanką, była dla niego jak młodsza siostra. Czasami nieznośna, pyskata i upierdliwa młodsza siostra, którą jednak kochał. Tylko, że przez całą tą misję nie wychodziło mu to. Czemu dopiero teraz zauważył, że od jakiegoś czasu to Ahsoka wykonuje większość roboty? Tak przecież nie powinno być, to on był mistrzem, nie powinien dawać się wyręczać własnej uczennicy. Czemu tak się działo? Musi to zmienić. Chciał się do niej odezwać, ale nagle zauważył, że jej nie ma. Co znowu, do cholery jasnej, się stało?! 
- Ahsoka?! - Nie odpowiedziała mu. Nie było jej, nie wyczuwał jej w Mocy. Czemu tego nie zauważył? Jeżeli coś jej się stanie, to przez niego. Może została w tyle. Chciał się cofnąć, ale za nim była ściana, której przecież nie powinno tu być! Zaklął pod nosem i ruszył przed siebie. Korytarz biegł prosto, w ścianach nie było żadnych przejść ani wejść do bocznych pomieszczeń więc nie miał zbyt wielkiego wyboru. Szedł krótko, może dziesięć minut, przez cały czas uparcie próbując wyczuć Ahsokę, chociaż nic z tego nie wychodziło. Znalazł się obok czegoś podobnego do wejścia zasłoniętego wielkim głazem. Z czystej ciekawości odsunął go Mocą, z czym nie miał żadnych problemów. Czemu do diabła mógł bez żadnego wysiłku to zrobić, a nie potrafił wyczuć własnej padawanki?! Usłyszał coś, co przypominało szeleszczenie materiału. Ktoś tam był. Wszedł do środka. Pomieszczenie było średniej wielkości, jakimś cudem znalazło się tam proste łóżko, w czarnych ścianach nie było żadnego otworu, przez które mogło się dostać tu jakieś światło, jedynie jedna pochodnia umieszczona tak wysoko, że nie można było jej dosięgnąć. Pod ścianą kuliła się nastolatka w podartym, niebieskim ubraniu, twarz ukryła w kolanach, ale kiedy usłyszała, że wchodzi uniosła ją. 
- Proszę... - zaczęła cichym, drżącym głosem, ale urwała kiedy go zobaczyła. Zamurowało go. To było praktycznie niemożliwe, żeby mogłaby być tak podobna do...no do Ahsoki. Duże, niebieskie oczy, taki sam kształt twarzy, równie pomarańczowa skóra, tylko te białe znaki były trochę inne. Na głowie miała złote ozdoby, ubrana była w prostą sukienkę bez rękawów ze srebrnym paskiem przy biodrach. Nie tak wyobrażał sobie księżniczkę, poznał ją jedynie przez dość charakterystyczne ozdoby na głowie i wspomniane wcześniej podobieństwo do Ahsoki. - Kim...kim jesteś? - wyjąkała. Nie wyglądała najgorzej, miała trochę ran, ale opatrzonych, nie wyglądała jakby była głodzona. Ktoś musiał o nią dbać. 
- Nie skrzywdzę cię. - powiedział podchodząc bliżej - Chcę ci pomóc. 
Popatrzyła na jego pas. Źrenice rozszerzyły jej się ze zdziwienia kiedy zauważyła błyszczącą rękojeść miecza świetlnego. W oczach pojawiły jej się łzy. Powoli do niej docierało, że jej koszmar w końcu się skończył. 
- Jesteś mistrzem Jedi. - stwierdziła z niekrytą ulgą. 
- Tak wasza wysokość. - odpowiedział pomagając jej wstać.
- Nie nazywaj mnie tak, nie znoszę tego. - poprosiła opierając się o jego ramię.
- To nie nazywaj mnie mistrzem Jedi. - odparł podtrzymując ją - Wiesz coś o tym miejscu? - zapytał.
- Nie, nic nie pamiętam, obudziłam się tutaj. - przyznała.
- Świetnie, to jest nas dwoje, a zgubiła mi się padawanka. - mruknął wychodząc z powrotem na korytarz przy okazji niosąc Zaa. Nie miał pojęcia, gdzie pójść, ale musiał jakoś odnaleźć wyjście.
***
Po około dwudziestu minutach bezcelowego błąkania się po mrocznym korytarzu była tak przerażona, że nie mogła logicznie myśleć. Wszędzie widziała jakieś przerażające cienie, słyszała czyjeś kroki. Czemu nie ma tu Anakina? Czemu to zawsze ją spotykają takie rzeczy?! Chciało jej się krzyczeć, ale nie mogła. Wszędzie, gdzie szła spotykała jakieś kręte schody, ciasne przejścia, w efekcie czego była wykończona i podrapana. Wchodziła teraz po kolejnych schodach. Chyba trafiła do jakiejś wierzy. Udało jej się wejść na samą górę. Zauważyła tam jakieś pomieszczenie, z którego wydobywało się ciemnofioletowe światło. Poczuła coś mrocznego, nogi zaczęły jej drżeć. Wbrew wszelkiej logice podeszła tam i opierając plecami o ścianę zajrzała do środka. Pomieszczenie było okrągłe, czarne, pośrodku klęczała Togrutanka o fioletowo-białych głowoogonach, w czarnym stroju. Siedziała plecami do wyjścia, najwidoczniej medytowała, ale Ahsoka i tak ją rozpoznała. Sithanka, wiedziała, że ją tu znajdą. Serce jej przyspieszyło. Przed nią znajdował się wielobok zrobiony z fioletowego kryształu o czarnych ornamentach na ściankach. Najpewniej jakiś artefakt Sithów. To od niego promieniował  ten mrok. Poczuła się jakby cały świat wywrócił się do góry nogami. Ledwie utrzymała się na nogach. Sithanka nagle się podniosła i ruszyła do wyjścia. Tano zachłysnęła się powietrzem. Szybko odbiegła w tył i schowała za rogiem modląc się, żeby tamta poszła w inna stronę. I faktycznie, odeszła gdzieś dalej. Szybko pobiegła do pomieszczenia. Czuła się okropnie przy tym artefakcie, ale czuła, że musi go zabrać, a później zniszczyć. Uklękła na podłodze i podniosła go. W jej rękach wydawał się ciężki jak ołów, ale udało jej się go podnieść i schować. Nagle usłyszała kroki. Za późno zorientowała się, że Sithanka wraca. Rozejrzała się gorączkowo szukając schronienia, ale ona już weszła do środka. Spojrzały na siebie, Ahsoka z przerażeniem a ta druga z wyraźnym zadowoleniem.
- Długo na ciebie czekałam. - wymruczała jak zwierzę gotowe do ataku. Tano nie odpowiedziała, stała zupełnie sparaliżowana strachem. Sithanka wyciągnęła swój miecz, czerwone ostrze zajaśniało w ciemności. Padawance jakoś udało się odnaleźć jej miecze i je włączyć. Dwa jasnozielone ostrza skrzyżowały się z czerwonym. Wymieniły trzy szybkie ciosy i odskoczyły od siebie. Napastnicza już wyczuła słabość Ahsoki, dziewczyna była wykończona i wystraszona. Ale padawanka zaatakował drugi raz. Udało jej się wywalczyć wyjście na korytarz i tyle wystarczyło. Wyłączyła miecze zaskakując przeciwniczkę i odbiegła korytarzem nie patrząc gdzie. Sithanka rzuciła się za nią, próbując za pomocą Mocy pozbawić Tano równowagi. Dziewczyna przewróciła się i przeoczyła po podłodze. Zanim się zorientowała czerwone ostrze znalazło się przy jej gardle. Starała się nie spanikować. Żółte oczy przeciwniczki wwiercały w nią sadystyczne spojrzenie, jej usta były wykrzywione w potwornym uśmiechu, który jednak wydawał się trochę znajomy, cała jej twarz wydawała się znajoma, chociaż nie wiedziała czemu. Kim ona była? Wyrzuciła nogi w górę odpychając dziewczynę i chciała znowu rzucić się do ucieczki, ale zrozumiała, że to nie ma sensu, bo znowu skończy przyparta do podłogi i tym razem już się nie uwolni. Sięgnęła po miecze tym razem gotowa do walki. W jednej chwili ich ostrza się starły. W powietrzu rozniósł się zapach ozonu, dźwięki ścierania się energetycznych ostrzy wypełniły ich uszy. Wymieniły serię szybkich ciosów, po której od siebie odskoczyły. Ahsoka pchnęła ją Mocą. Modliła się, żeby nagle między nimi wyrosła jakaś ściana. Zdziwiła się kiedy prawie natychmiast się pojawiła. Równocześnie poczuła jakieś wibracje w kieszeni, do której schowała artefakt. Wyciągnęła go drżącymi dłońmi. Świecił jeszcze mocniej, ale na jego powierzchni pojawiły się pęknięcia kiedy wzięła go do rąk. Rzuciła się biegiem przed siebie. Nie wiedziała jak, ale znalazła się na czymś w rodzaju balkonu bez balustrady na samym szczycie wierzy. Pod stopami rozpościerał się falujący w rytm wiatru las, niebo było ciemnogranatowe, jaśniały na nim gwiazdy. Chłodny wiatr owiał jej twarz. Spojrzała w dół i poczuła zawroty głowy. Artefakt nadal pękał i zaczynał się kruszyć. Chcę znaleźć Anakina. Pomyślała, artefakt prawie się już rozpadł. Nagle do głowy przyszła jej kompletnie szalona myśl, musi skoczyć w dół. I mimo, że jej rozsądek wrzeszczał, że kompletnie zwariowała, skoczyła w dół. Wiatr gwizdał przyprawiając ją o zawroty głowy, kilkaset metrów niżej pod nią falowała ciemna trawa. Artefakt w jej dłoniach zupełnie się rozleciał w tysiące fioletowych kryształków, które zawisły w powietrzu i zajaśniały. Z jej ust wydarł się krzyk przerażenia i nagle zaczęła spadać wolniej. Wokół niej pojawiły się ściany, pod nią podłoga,  na którą upadła i potoczyła się po niej. Przez chwilę udało jej się zobaczyć, gdzie korytarz biegnie, wiedziała gdzie jest wyjście. I nagle poczuła dwie obecności w Mocy, jedną bardzo dobrze znaną, jaśniejącą jak latarnia co w tym miejscu przyprawiło ją o ból oczu, Anakin! Druga była inna, nie była to osoba wrażliwa na Moc, ale wyczuwało się w niej dobro i łagodność. 
- Ahsoka! - usłyszała głos swojego mistrza. Usiadła wspierając się na łokciach i spojrzała w kierunku, z którego dobiegał głos. Anakin prawie biegł do niej podtrzymując drobną Togrutankę. Zauważyła niebieska, podartą sukienkę i coś błyszczącego na głowie dziewczyny. Zaa, to musiała być ona, Anakin jakimś cudem ją znalazł. - Nic ci nie jest Smarku? Co się z tobą działo? - zapytał lustrując ją wzrokiem w poszukiwaniu ewentualnych ran.
- Nic mi nie jest...chyba, tutaj można oszaleć...nie ważne, potem opowiem, musimy stąd uciekać, nie jesteśmy tu sami, ona pewnie nas szuka. - wyrzuciła z siebie jak najszybciej. Była prawie pewna, że Sithanka szukała ich od czasu pojawienia się tej ściany, cały czas nasłuchiwała czy się nie zbliża, wszystko w tym miejscu przyprawiało ją o dreszcze. 
- Kto nas szuka? Czemu wyglądasz jakbyś...? - zaczął Skywalker.
- Nie ma czasu! - starała się być jak najciszej, więc nawet krzyczała szeptem - Bądź cicho i chodźcie za mną, wiem jak stąd wyjść. - wskazała dłonią przed siebie i ruszyła w odpowiednim kierunku biegiem. Anakin z Zaa ruszyli za nią. Wiedziała, że dziewczyna musi być wykończona, ale nie potrafiła przystopować. Bała się, chciała stąd odejść i nigdy nie wracać. Czuła tu jedynie Ciemną Stronę i śmierć. Kiedy wybiegli na świeże powietrze nadal nie mogła się uspokoić. Jakimś cudem niebo było już różowe a słońce wschodziło nad koronami drzew. Wyszli z czarnej świątyni. Spojrzała na Anakina i Zaa. Zatkało ją. Wpatrywały się przez chwilę w siebie, ona i księżniczka, ze zdziwieniem wypisanym na podobnych twarzach. Natomiast jej mistrz przyglądał się jej.
- Twoje dłonie... Co ci się stało? - zapytał. Ahsoka uniosła ręce i prawie krzyknęła. Jej dłonie były całe we krwi wypływających w wielu skaleczeń. Nie miała pojęcia jak to się stało. Może kiedy ten artefakt rozpadał jej się w rękach. Poza tym czuła się wykończona po walce, upadkach i szaleńczym biegu po świątyni. Anakin nie mógł się zorientować, że to nie są tylko poranione dłonie, wystarczyło, że musiał pomagać Zaa.
- Ja...ja nie wiem...to znaczy nie jestem pewna...nie mamy czasu, później wyjaśnię. - wymamrotała.
Skywalker podszedł do niej, Zaa sama się odsunęła, chociaż dało się zauważyć, że sprawia jej to pewne trudności. 
- Nie rób cyrku mistrzu, lepiej wracajmy, księżniczka... - zaczęła.
- Nic mi nie będzie. - wtrąciła Zaa.
- Jest nas dwoje przeciwko tobie Smarku, a teraz bądź cicho. - odpowiedział odrywając kawałek swojej szaty. Nie zwracając na nią uwagi dokładnie owinął jej dłonie. To na razie musiało wystarczyć. Po tym wziął Zaa na ręce, bo dziewczyna była ledwie przytomna ze zmęczenia. Ahsoka ruszyła za nimi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nanana, pisanie do pierwszej w nocy zawsze spoko! >.< Dobra, w TV leci South Park, zamęczają mnie Lady GaGą i Japońcami, mam jakieś dziwne myśli o powiązaniach rodzinnych w Percym Jacksonie i chyba powinnam już nie pisać x)) Sami widzicie co z tego wyszło, same schizy i dziwactwa. No i kończę, bo co jeszcze mam powiedzieć? I tak nikogo to nie interesuje, co ja tu piszę. Pozdrawiam mistrzów olewania mnie, tak, tylko jeden  z Was to czyta, ale...No dobra, bo tata zaraz mnie złapie >.> Trzymajcie się!

3 komentarze:

  1. Raz będę pierwszy. Wogle rozdiał super, extra i wogóle. Nie jestem dobry w wymyślaniu epitetów więc sobie podaruje. Trochę mi brakuje mrocznych wątków z Ahsoką zabijającą wszystko co się rusza lub mrocznych żelków Haribo no ale cóż zawsze dobre i to.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ps: Ahsoka drugi miecz miała żółty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaa? A miałam nadzieję na trupią księżniczkę :c.
    Pff, rozdział cudowny, ale arteefaakt, Bane czuwa. *^*
    A ta Sithanka jest be, foch. :c
    ŁÓŻKO
    Firma przewozowa "Anakin" to dobry pomysł, foch :c
    Smiles, smiles, smiles, nie ogarniam nic. <3
    Jest Moc, the best <3
    Cudowny, boski, genialny, fenomenalny, foch. xd
    Czekam na więcej. xd
    MTFBWY

    OdpowiedzUsuń