czwartek, 31 października 2013

Rozdział specjalny: O EMO trupie, bogu chaosu, walniętym satyrze, kiju bejsbolowym, awarii prądu i pijanych cukierkach, czyli najdziwniejsze halloweenowe przypadki.

- Ahsoka...-Anakin jak zawsze wtarabanił się do mojego pokoju bez pukania - Co do cholery?! - zrobił wielkie oczy kiedy na mnie spojrzał. Uśmiechnęłam się pod nosem. Ten jeden raz to on był ofiarą swojego "najazdu". Nic dziwnego, że zrobił minę jakby zobaczył trupa. Byłam cała wymalowana na bladozielono, miałam na sobie podarte, czarne ubrania, w wielu miejscach miałam wymalowane na czerwono wielkie dziury w ciele i kości jakbym była już trupem. No nie wspominając już o soczewkach, dzięki którym miałam w całości czerwone oczy. Chyba powinnam tak częściej się ubierać! Uśmiechnęłam się co przy moim obecnym wyglądzie musiało wyglądać jeszcze bardziej przerażająco, szczególnie, że lewy policzek i połowę ust miałam tak wymalowaną, jakby nie było na nich skóry. - Co Rycerzyku? Nie podoba ci się? - zapytałam wykonując obrót. Wspomniałam już, że mój strój nie zakrywał aż tak wiele, no i jeszcze te rozdarcia... Och, tak mi szkoda facetów, którzy zobaczą mnie dzisiaj. Z jednej strony trup, z drugiej mój brzuch, cycki i nogi. HAHAHA! No a na poważnie...no dobra, ja nie jestem poważna. Z chęcią będę się napawać ich cierpieniem. Biedny Chase, spędzi ze mną cały wieczór. - No wiesz Smarku...podryw na rozpadające się ciało, nie wiem czy to się przyjmie. - stwierdził Anakin starając się zachować swoją złośliwość, ale byłam prawie pewna, że był chociaż trochę zakłopotany. No i o to chodziło. Przerażać i jednocześnie doprowadzać facetów do obłędu. Szatański plan, a teraz czas odesłać kilku takich na oddział psychiatryczny! Musiałam jeszcze rozwalić trochę trampki i będę gotowa. - Podryw? Czyżbym ci się podobała? - uniosłam pytająco brew robiąc minę jakbym wcale nie znała powodu jego poprzedniego stwierdzenia. - Bardzo sprytne Smarkuś. - poklepał mnie po głowie - Może na kogoś innego podziała. - dodał pokazując mi język. Phi! To sobie wymyślił! Wiem, że kłamał chociażby trochę. Przy następnej okazji już mu dam popalić! Nie zadziera się ze mną, szczególnie w Halloween! - Mniejsza o to, nie będzie mnie, postaraj się nie doprowadzić do katastrofy. - dodał po chwili. - Jak zawsze gdzieś leziesz! Kiedy mi w końcu powiesz co robisz całymi nocami?! - tupnęłam nogą. - Powiedziałbym, że z taką miną wyglądasz strasznie ale tym razem to byłby komplement. - westchnął. O nie! Teraz już przesadził! Jak ja go nie znoszę! Uważa, że mu się nie odgryzę?! Och, no to zobaczymy. - Już ja ci dam! - warknęłam rzucając w niego poduszką z całej siły. No, może przy okazji dodatkowo pchnęłam ją Mocą więc uderzenie było silniejsze, ale należało się mu! Przewrócił się na podłogę a ja natychmiast skoczyłam do niego. Złapałam poduszkę, która upadła obok i zaczęłam go wściekle nią okładać. Dla ułatwienia usiadłam mu na klacie i to wcale nie miało większego znaczenia! Zupełnie mnie nie interesowało co sobie pomyśli! Po jakichś pięciu minutach zmęczyłam się. I co odkryłam? Śmiał się! Co za...ygh, nie mam określenia! Miał pióra we włosach i na ubraniach...przynajmniej coś. Uderzyłam go w klatę żeby się zamknął. Przestał się śmiać, uniósł głowę i popatrzył na mnie. No teraz to się gapi! Jak ja uwielbiam mojego mistrza! Zawsze robi wszystko na odwrót. - No co Smarkuś? - uniósł brew i popatrzył na mnie z rozbawieniem. Strzeliłam focha. Znowu się zaśmiał. Poważnie go nie znoszę! Nagle chwycił mnie mocno za ramiona i przerzucił na podłogę tak, że teraz on był nade mną. Prychnęłam i wywróciłam oczami. Jak zawsze on musi wygrywać! No może nie tym razem. Wierzgnęłam nogami i kopnęłam go. Może chciałam trafić krocze, ale jakoś tak wyszło, że dostał w brzuch. Miał szczęście. Odepchnęłam go od siebie i wstałam. - Przypominam, że nie mam już czternastu lat. - rzuciłam obojętnie. - Zawsze miałaś za długie nogi. - stwierdził wstając. - Zawsze byłeś wkurzający. - odgryzłam się. I zarobiłam w łeb. Miałam mu oddać, ale on rzucił szybkie "Cześć!" i wybiegł. Koniec! Foch forever! Niech nawet nie podchodzi bo powieszę go za jaja! Zabrałam się za przygotowanie trampków. Przynajmniej mogłam się wyżyć. Darłam materiał i dziurawiłam go, kiedy skończyłam buty wyglądały jakby były po bliskim spotkaniu z czołgiem. Teraz mogłam się pokazać między ludźmi! Założyłam buty na nogi, może zapomniałam wspomnieć, że sięgały one mniej więcej do połowy łydek. Z nimi, podartą, poplamiona na czerwono spódniczką, podobnie wystylizowaną, obcisłą bluzkę bez ramiączek z rozcięciem w okolicach pępka i czarnymi rękawiczkami bez palców sięgającymi do łokci wyglądałam jak martwe, upiorne EMO. Usłyszałam pukanie do drzwi. Chase pierwszy raz przyszedł na czas. - Otwarte! - wydarłam się. Nie bardzo chciało mi się otwierać, niech sam sobie wejdzie. Usłyszałam dźwięk otwierania i zamykania drzwi. Obróciłam się w stronę chłopaka. Oboje zrobiliśmy wielkie oczy. Chase był cały czerwony! Dosłownie! We włosach miał czerwone, sterczące uszy jak u psa, czarne dżinsy, koszulkę i marynarkę. To sobie wymyślił. Jak się ten koleś nazywał? Set? No chyba tak. Przebrał się za boga chaosu. I tak nie przebije mojego EMO trupa. - Zdechła Soka! - zaśmiał się chłopak. - Powiedział pomidor! - odgryzłam się. Podeszliśmy do siebie bliżej uśmiechając się złośliwie. Wyciągnęłam rękę i rozczochrałam mu włosy. Chłopak zawołał "EJ!" ale ja miałam to gdzieś. Pokazałam mu język i odbiegłam zanim zdążył mnie złapać. - Idziemy już? Jeszcze najlepsze słodycze nam zgarną. - powiedziałam. - A ty jedynie o żarciu. - wywrócił oczami, które były skierowane na moje cycki. - A ty tylko o cyckach! - odpyskowałam rzucając w niego poduszką. Chase chyba się zaczerwienił, nie wiem i tak był cały czerwony. Uśmiechnęłam się do niego złośliwie. Mógł ukrywać to najlepiej jak mógł, ale ja i tak wiedziałam, że chociaż jesteśmy przyjaciółmi to jednak takie widoki na niego działały. - Chodźmy już... - wymamrotał Zaśmiałam się. *** Było już ciemno kiedy szłam do mojego pokoju. Musiałam wrócić bo nie miałam już gdzie chować cukierków. Zostawiłam torbę ze słodyczami na szafce uprzednio wpychając sobie trochę do kieszeni i wyszłam na korytarz. Ruszyłam w stronę wyjścia. Cała Świątynia Jedi była przystrojona dyniami, duchami, czarnymi kotami i innymi upiorami co nadawało korytarzom charakterystyczny klimat, który tak lubiłam. Światła były przytłumione, na ścianach tańczyły cienie, w rogach były sztuczne pajęczyny. Nagle ktoś wyskoczył z pobliskiego bocznego korytarza. Szesnastolatek o ciemnych, kręconych włosach, rogach na głowie, włochatych portkach obejmującymi całe nogi, czerwoną bluzą i kijem bejsbolowym w dłoniach. - Giń trupie! - zawołał wymachując kijem. Wybuchłam śmiechem. Chłopak wyglądał groźnie ale równocześnie komicznie. - Xantos! Serio? Przebrałeś się za walniętego starego kozła?! - musiałam się podeprzeć o ścianę. - No a co? Te włochate portki podkreślają mi łydki. - odpowiedział szesnastolatek prezentując się. - No pewnie, wyglądasz świetnie. - odpowiedziałam. Usłyszeliśmy czyjeś kroki na korytarzu. Xantos zrobił zmieszaną minę i obejrzał się. Był jakiś nerwowy. Gdzieś niedaleko rozległ się dziewczęcy śmiech. - Cholera... - syknął - Muszę lecieć, takie trzy szurnięte padawanki się mnie uczepiły...-powiedział. W tym momencie na ścianie zatańczyły trzy ludzkie cienie. - Mnie tu nie było, pa! Łatwo dupy nie dam! - zawołał i odbiegł zapominając o swoim kiju. Chwilę później przebiegło obok mnie stadko rozchichotanych dziewczyn. Wywróciłam oczami i uśmiechnęłam się pod nosem. Nagle światła zamigotały i zgasły, cała Świątynia pogrążyła się w ciemności. Co się stało?! To jakiś żart?! Wyjrzałam przez okno, nie tylko w Świątyni Jedi nie było prądu. Całe miasto, a przynajmniej jego fragment, na który patrzyłam był pogrążony w ciemności, wszystkie ozdoby zaczęły wyglądać przerażająco. No powinny być straszne, ale teraz scena była jak z horroru. Podniosłam kij Xantosa, tak na wszelki wypadek i niepewnie ruszyłam przed siebie. Z racji braku jakiegokolwiek źródła światła nie wiedziałam, w którą stronę idę. Powoli szłam korytarzem po omacku, oczy powoli przyzwyczajały się do braku światła a ja czułam coraz większy strach. Zaciskałam dłonie na kiju gotowa w każdej chwili zaatakować. Usłyszałam szelest ubrań. Zamachnęłam się, ale nikogo nie było. Czułam się jakby tysiące par oczu wbijało we mnie swój wzrok. I nagle to poczułam, czyiś oddech na karku. Zamarłam, serce zaczęło mi bić szybciej. W jednej chwili poczułam jak czyjaś twarz zbliża się do mnie, zęby musnęły moją skórę... Wrzasnęłam i wymierzyłam cios prosto w głowę. Zaraz po tym odskoczyłam trzęsąc się ze strachu.
-AŁA! Smarku, nie musisz od razu bić! - usłyszałam znajommy głos Anakina. Cholera! Wpadłam! Walnąc własnego mistrza kijem bejsbolowym? No czemu nie?! Jaka ja jestem głupia! No, ale to też nie moja wina, że mnie nastraszył!
-Mistrzu! - pisnęłam upuszczając kij - Ja...ja przepraszam, nie wiedziałam...-podbiegłam do niego. Musiałam go nieźle walnąć bo teraz siedział pod ścianą trzymając się za głowę.
-Dobra, dobra Smarku, uspokój się. - powiedział.
-Uspokoić się? Myślałam, że dostanę zawału! - odpowiedziałam siadając obok niego. Nadal czułam  jak serce wali mi tak mocno, jakby zaraz miało  przebić się przez żebra.
- Nie drzyj się tak. - westchnął Rycerzyk - Następnym razem upewnię się, że nie masz broni zanim cię nastraszę.
- Co ci w ogóle strzeliło żeby to robić?! - zapytałam.
- A co ty, sędzia? Nie muszę się przed tobą tłumaczyć.
-Chyba powinnam walnąć cię mocniej. - mruknęłam pod nosem - Nic ci nie jest? - dodałam już głośniej.
- Nie poza obitym łbem. - odpowiedział z przekąsem.
                                            ***
Nie mam pojęcia jak długo siedzieliśmy już na tym korytarzu, ale stwierdziliśmy, że nie opłaca nam się stąd ruszać skoro oboje nawet nie wiemy gdzie trafiliśmy. No i jakoś czas płynął, strasznie wolno, ale jednak. Zjedliśmy większość cukierków, które miałam przy sobie. Naprawdę nie wiem co w nich było, smakowały dobrze, ale po około dziesięciu zaczęło mi lekko szumieć w głowie i nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy z nieznanego mi powodu.
- Rycerzyku? - odezwałam się.
- No co Smarku? - odpowiedział.
- A wiesz, że my się kręcimy? - zapytałam. Nie wiem czemu to powiedziałam, słowa same wypadały mi z ust a myślenie chyba zostało wyłączone. To było naprawdę dziwne ale też fajne.
- Ty jesteś pijana. - stwierdził śmiejąc się. Ej! On przecież by mnie opieprzył gdyby sam myślał...
- Ty też. - odpowiedziałam szturchając go lekko.
- Nie jestem kłamco.
- To ja nie jestem a ty jesteś.
- Udowodnij, wstań.
- No już! - powiedziałam podrywając się na nogi. Stanęłam przed nim. Czy mi się tylko wydaje czy podłoga naprawdę się kręci? Potknęłam się i wpadłam prosto na Anakina. Poważnie nie mam pojęcia czemu, ale jakoś tak wyszło, że mnie złapał a ja wylądowałam jakoś tak dziwnie, że się pocałowaliśmy. Nie byłam nawet w pełni świadoma co się dzieje. Siedziałam na nim okrakiem, on mnie trzymał w pasie no i...Po prostu tak wyszło.
                                             ***
Rano obudziłam się z lekkim bólem głowy w łóżku, które chyba nie było moje. Niepewnie uniosłam się na łokciach i rozejrzałam się dookoła. Czemu to cholerne słońce musiało padać mi na twarz?! To tylko pogarszało sytuację. Jakoś udało mi się rozpoznać pokój Anakina. Tylko skąd ja się tu wzięłam?! No i tak, moje szybkie rozeznanie w sytuacji: czemu leżałam w jego łóżku obok niego?! Nie, to chyba jakaś pomyłka!
- Jak...? Co...? - wyjąkałam.
- Nic się nie stało Smarku. - odpowiedział mi, dopiero teraz zauważyłam siniaka na jego czole, to akurat pamiętałam, moje dzieło.
- Wiesz co? Idę spać, jak obudzę się u siebie pewnie zupełnie zapomnę, że to się działo. - powiedziałam zamykając oczy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chciałam zakończyć to inaczej, ale niestety, wiem, że końcówka jest do luftu, ale... Nie wiem co powiedzieć, pisałam ją z telefonu, płacząc i próbując skupić się na wyobrażeniu Nico, z którym narzekamy na nasze życie... No więc mam dołujące Halloween, Noc Duchów. I może nie na temat ale dzisiaj jest rocznica śmierci Potterów, więc kto pije za odwagę Jamesa i Lily ze mną? Dobsz...To do napisania.

sobota, 26 października 2013

Rozdział 37

Przebrała się w ekspresowym tempie nie zwracając uwagi na pytania Anakina. Nawet nie pomyślała, że przebiera się przy nim. Po prostu czuła, że musi jak najszybciej dowiedzieć się...no sama nie wiedziała czego miała się dowiedzieć, ale nie potrafiła tego zignorować. Świątynia, zemsta...cały ten sen nie mógł być tylko przypadkiem. Wiedziała to, był zbyt realny, ale przecież nie mogła być wizją przyszłości, to co widziała...to musiała być przeszłość! Nikt już nie używał takich zbroi, podczas bitwy nie używano blasterów, żadnej znanej lub nieznanej jej technologii. To musiała być przeszłość i koniec! Ta kobieta mówiła, że ma szukać, tylko czego szukać? To musiało mieć ze sobą jakiś związek inaczej nie byłoby jednym snem. Musiała znaleźć jak najszybciej swoją siostrę. I nagle zamarła. Przypomniała sobie wczorajszy wieczór. Co jeżeli oni zostali? Nie chciała ich widzieć. Wiedziała, że tym razem  byłoby jeszcze gorzej niż ostatnio. Tylko co mogła zrobić? Musiała się dowiedzieć, czuła, że to ważne, ale się bała. Stała z ręką zawieszoną nad klamką nie wiedząc co zrobić.
- Smarku? - wzdrygnęła się czując dłoń Anakina na swoim ramieniu. Była tak pogrążona w swoich myślach, że zupełnie zapomniała o jego obecności. Obróciła głowę i spojrzała na niego lekko nieobecnym wzrokiem. Była prawie pewna, że doskonale wiedział o czym myślała, było to widoczne na jego twarzy. Nie chciała współczucia, to nic nie dawało, co to mogło zmienić? Nic, nie naprawi tego, co już było. A ona nie chce żeby cały czas traktował ją z tego tytuły inaczej, to też nie pomoże. Zmusiła się do lekko złośliwego uśmiechu i otworzyła drzwi.
- Co Rycerzyku? - zapytała powoli wychodząc z pokoju.
- Mam iść z tobą? - odpowiedział pytaniem.
Nie! Tym razem to tylko jej sprawa! Nie potrzebuje niańki.
- A co? Boisz się zostać sam? - zaśmiała się i pokazała mu język.
- Hej! ... - nie zwracała uwagi na to, co odpowiedział, wybiegła z pokoju. Przestała się przejmować czymkolwiek poza znalezieniem Akeji. Czemu myślała, że akurat ona jej pomoże? Nie miała pewności czy dziewczyna coś wie, ale coś w jej głowie kazało jej to zrobić i była pewna, że jeżeli nie posłucha tego cichego głosiku, on zacznie się wydzierać aż w końcu przyprawi ją o ból głowy. Zbiegła po schodach zastanawiając się gdzie jej siostra może aktualnie być. Nie potrafiła się dostatecznie skupić żeby wyczuć ją w Mocy, jej myśli były zbyt rozproszone i nie potrafiła ich zebrać do kupy.
- Gdzie się tak spieszysz? - usłyszała za swoimi plecami.
Obróciła się prawie spadając ze schodów. No nie! Czy naprawdę była tak roztrzepana, że nie zauważyła, że obiekt jej poszukiwań jest tuż za nią? Akeja przyglądała się jej niepewnie, jakby się bała, ale nie jej tylko o nią, jakby próbowała ją zrozumieć. Potrafiła wyczuć w dziewczynie konflikt, był tak wyraźny, że nie musiała się nawet skupić, żeby go wyczuć.
- Eee...no tak jakby szukałam ciebie. - odpowiedziała starsza Togrutanka z lekkim zakłopotaniem. Wiedziała, że Akeja też widziała jej wczorajszy wybuch i czuła, że jest jej winna wyjaśnienia. Ale jak miała to powiedzieć? "Przepraszam siostrzyczko, twoi kochani rodzice byli dla mnie okropni. Może dla ciebie byli kochani, mili i tak dalej, ale mnie potraktowali jak nic nieznaczącego śmiecia. No, to może teraz zjemy ciasto?" Wczoraj nawet nie pomyślała co ona musiała czuć. Nie chciała niszczyć jej życia, ale chyba nieświadomie mogła to zrobić. Nie przyszło jej do głowy, jak ona się poczuła. Była okropna! Powinna nad sobą zapanować do cholery jasnej! Czasami zdarzało jej się wściekać, tak, jak każdemu, ale mimo wszystko próbowała przy tym nie ranić innych, a teraz? Chyba posunęła się za daleko.
- Co do wczoraj...ja...nie chciałam żeby tak wyszło... - zaczęła przepraszająco.
Akeja machnęła ręką żeby ją uciszyć. Niepewnie uśmiechnęła się i podeszła do Ahsoki. Razem zaczęły schodzić na dół.
- Nie twoja wina. Nie wiem co o tym myśleć, ale przecież... - urwała szukając właściwych słów - przecież nie mogłaś przewidzieć, że tam będą...no i nie twoja wina, że tak się czujesz. Szczerze to ciężko mi w to uwierzyć, ale...ja jeszcze jakiś czas temu nie wiedziałam, że istniejesz, nikt nigdy o tobie nie mówił, więc... - wzruszyła ramionami - Może to nawet lepiej, że wczoraj tak wyszło.
Zdążyły już zejść na dół, teraz chodziły po korytarzach bez żadnego dokładnego celu.
- Nie chciałam popsuć waszych stosunków. Po prostu...kiedy ich zobaczyłam, to jak się zachowali...zrozum, nie chciałam źle, ale po prostu nie wytrzymałam. - odpowiedziała Ahsoka. Jej oczy zaczęły się szklić a pod powiekami czuła pieczenie. Nie! Nie mogła się rozpłakać! To tylko zwykła rozmowa. Nie będzie już przez nich płakać. Wczoraj z tego powodu straciła już zbyt wiele wody! Koniec i tyle!
- Wiem. Nie powiem, że rozumiem, ale wiem jak to jest nie móc wytrzymać kiedy ktoś...zachowuje się przy tobie fałszywie. - popatrzyły na siebie.
- Nie powinnam mówić tego przy tobie. To tak samo, jakby ktoś mi powiedział, że Anakin mnie oszukuje. Nie mogłabym tego znieść. - westchnęła Ahsoka.
- Ale lepiej jest znać prawdę obojętnie jaka okropna by ona była. - stwierdziła Akeja.
- Też racja. Ale nie dla tego cię szukałam. Tak naprawdę przydałaby mi się twoja pomoc.
Młodsza Togrutanka popatrzyła na dziewczynę z niedowierzaniem. Jej pomocy? Ciekawe w czym?
-Mojej? Czego wielka Jedi może chcieć od swojej młodszej, nieutalentowanej siostry? - zapytała z niekrytym zdziwieniem.
- Ocho...poczucie własnej wartości mamy takie samo. - stwierdziła Ahsoka - Wcale nie jestem wielkim Jedi tylko nic nieznaczącą padawanką.
- Przesadzasz. Więc w czym mam pomóc?
- Może to trochę dziwne...ale miałam taki sen. Mniej więcej chodzi o to, że mam czegoś szukać, wydaje mi się w jakieś świątyni, chyba jest związana z zemstą. Wiem, że to mało, ale...no, może ty coś kojarzysz? - odpowiedziała starsza Togrutanka.
Akeja jakiś czas nie odpowiadała, szły w milczeniu a ona próbowała wygrzebać coś ze swojej pamięci. Ahsoka w tym czasie rozglądała się po korytarzu, co około dwadzieścia metrów stały posągi dawnych władców i innych zasłużonych obywateli. Czerwony chodnik rozciągał się pod ich nogami a przez wysokie okna wpadało światło dzienne. Spojrzała na swoją siostrę. Dziewczyna szła szybko stawiając lekkie kroki, była taka spokojna i jednocześnie pełna kobiecego wdzięku. Ona sama chyba tak nie potrafiła. Podczas wszystkich lat spędzonych w Świątyni Jedi nie zwracała na to uwagi. Nie chciała budzić zainteresowania chłopaków no bo po co? Przecież nie powinna się nawet nimi interesować. Była Jedi, nie mogła utrzymywać Takich stosunków z chłopakami. A przecież mimo to pocałowała Chase'a, może i dla śmiechu ale jednak...No i jeszcze pocałunek z Luksem, całkowicie udawany, powinna o nim zapomnieć, ale nie mogła. Kompletna głupota. A jednak kiedy patrzyła na swoją młodszą siostrę jednak trochę jej zazdrościła z jaką łatwością jej to przychodzi. Ona sama spędzała tyle czas w otoczeniu samych mężczyzn, że czasami praktycznie tylko wygląd odróżniał ją od nich. Chociaż żołnierzom to chyba nie przeszkadzało.
- Była kiedyś taka...no nie wiem, legenda. Wiesz, dawniej wierzono w bogów i takie tam. Był taki jeden, bóg zemsty...ale nie pamiętam dokładnie o co chodziło. Może w bibliotece coś znajdziemy. - odezwała się po dłuższym zastanowieniu Akeja.
- Więc prowadź. - odpowiedziała Ahsoka.
- Proszę bardzo, skoro nie trafisz do tych drzwi po naszej lewej. - zaśmiała się.
***
Siedziały w bibliotece już od dwóch godzin. Ahsoka nie spodziewała się, że będzie ona aż taka wielka. Oczywiście ta w Świątyni była o wiele większa, ale ta tutaj też robiła wrażenie. Przejrzały już tyle książek, że litery skakały jej przed oczami, ale uparła się, że musi coś znaleźć. Westchnęła odkładając kolejną z książek.
- Tu coś jest. - odezwała się Akeja.
- Co takiego? - padawanka natychmiast poderwała głowę w górę. W jej oczach zabłyszczała ekscytacja.
- Ten bóg, Thenaar, nazywali go też Krwawym Mścicielem, no i kiedy ktoś chciał się zemścić szedł do jego świątyni modlić się o pomoc. Tylko, że podobno każdy, kto zyskał jego błogosławieństwo musiało za to zapłacić czymś innym. Wiesz, był bogiem zemsty, niektórzy twierdzą, że zemsta to aspekt sprawiedliwości, więc skoro coś dawał chciało coś w zamian. Podobno im większej mocy potrzebowano tym większą cenę się płaciło. - odpowiedziała z oczami utkwionymi w tekście.
Ahsoka westchnęła cicho. Na pewno nie był to przyjemny gość. W jej wyobraźni utworzył się obraz wielkiego faceta w czerwonej zbroi, z zakrwawionym rękami i mordem w oczach. Wzdrygnęła się. Ta dziewczyna z jej snu była w jakiejś świątyni. No i na sam koniec zapłaciła cenę za jakąś moc czy coś podobnego. Miała coraz więcej wątpliwości, ale coś jej mówiło, że musi dalej w to brnąć. Westchnęła i pokręciła głową.
- A gdzie jest ta świątynia? O ile w ogóle istnieje. - zapytała.
- Z tego co mi wiadomo gdzieś w dżungli za miastem. Została odnaleziona sporo lat temu, ale nie budzi wielkiego zainteresowania. Czemu cię to interesuje?
- Sama nie wiem...wydaje mi się, że mam tam czegoś szukać. - odpowiedziała niepewnie Ahsoka.
Jak miała to wyjaśnić? "Och, tylko jakaś świecąca baba kazała mi tam czegoś szukać kiedy mroczna wersja mnie siedziała obok jakbyśmy były na pikniku." No pewnie! Zaraz po tym jak jednorożec przegalopuje przed nimi!
- Zaa...może...może tam ją znajdziecie. - w oczach Akeji zabłysła nadzieja.
- Może.-westchnęła Ahsoka - Chyba powinnam porozmawiać z Anakinem. - dodała.
 ***
Kiedy pół godziny później obwieściła Anakinowi czego się dowiedziała on zapytał czy na pewno dobrze się czuje. Tano miała ochotę rzucić w niego posągiem boga zemsty ze swojego snu. Czemu nie może potraktować jej poważnie?! Czy to aż takie trudne?!
- No wiesz Smarku, dobrowolnie poszłaś do biblioteki czegoś się dowiedzieć, chyba jednak ktoś powinien cię zbadać. - stwierdził Skywalker.
- Mówię poważnie! - tupnęła nogą ze złości.
- Ja też. Na pewno nie masz gorączki? - odpowiedział jej.
- Nie! Zaczniesz mnie w końcu traktować poważnie?! - wyrzuciła z siebie.
- No dobrze. Uspokój się. - zaśmiał się Anakin - Jutro...
- Nie jutro. Teraz, zaraz. Nie rozumiesz?! - przerwała mu.
- Ahsoko, czy poważnie myślisz o plątaniu się po dżungli w nocy? Jest już piętnasta, zanim tam dotrzemy może być środek nocy. Pomyśl logicznie. - westchnął starszy Jedi.
- Damy radę. Zawsze można użyć lokalizatorów czy czegoś podobnego. Ufasz mi czy nie? - zapytała.
Anakin dobrze wiedział, że wkroczył na pole minowe. Jeżeli się zgodzi jutro rano mogą już być śniadaniem jakiegoś drapieżnika, ale jeżeli się nie zgodzi Ahsoka uzna, że nie ma do niej zaufania a tego raczej też nie chciał przechodzić. W skrócie, albo zje go coś w lesie, albo Ahsoka. Nie wiedział co jest gorsze. Chyba Ahsoka, przed zwierzęciem zawsze można się obronić, a jego padawanka...znając ją nawet jakby ją związał łańcuchami, założył knebel, kajdanki i zamknął w sejfie i tak by go dopadła.
- No niech ci już będzie. - niechętnie się zgodził, nie bardzo lubił przegrywać ich kłótnie, młoda myślała, że może więcej. Już widział jej tryumfalny uśmieszek.
- Dzięki! Idę się przygotować! - zawołała i tyle ją widział. Dziwne, nigdy nie widział, żeby tak spieszyło się jej na trening. Świetnie, ma jakieś dziesięć minut świętego spokoju! Jedynym plusem było to, że poprawił jej się humor...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
O bogowie! AAAAAAAAAAAA! *.* Pewnie obwieściłam to już większości świata, ale muszę jeszcze raz! MAM DOM HADESA!! Przeczytany! A ja...ja jestem w szoku, to była chyba najlepsza część Olimpijskich Herosów jaką czytałam! A teraz rok czekania na następną. Echhh... Dupa Neptuna! Podejrzewam, że odbije się to na kolejnych rozdziałach, wybaczcie... Percy na Mrocznym nie wleci, ale powstały mi w głowie kolejne chore pomysły. Już samo to, że ciągle śni mi się, że biegam po Tartarze zabijając potwory trampkiem krzycząc "Nie budźcie mnie!!" jest dowodem na to, jak mi odwala. I przysięgam na wszystko, warto przeczytać wszystkie części, a jak nie to niech mnie smok potrąci! O czym ja tu gadam?! Zupełnie nie na temat ~.~ Co powiecie na dodatek o halloween? :3 Nie wiem czy wyrobię się na 31 bo mam trochę do załatwienia (plakat na historię, przenosiny na inny kierunek) ale będę się starała, jak nie to dodam później i tyle ^^. Dla kogo dedyk? Hmm...dla jedynej takiej co ukradła księżyc razem z Rosją, rozumiejącej mój porypany umysł (tak w miarę xD). Jud, wiesz, że to o tobie? Jak nie, to już wiesz :3 Więc zapytam jeszcze, Percy, Ann, wróciliście z Tartaru, gdzie nasza wódka?! >.>    




niedziela, 20 października 2013

Rozdział 36

Wiatr wiał po polu, stalowoszare niebo zwiastowało deszcz, pożółkła trawa pod jej nogami uginała się i szeleściła. Była otoczona przez żołnierzy odzianych w stare zbroje, które wyglądały jakby każda ich część była zupełnie z innego zestawu, w dłoniach mieli najróżniejszą broń, włócznie, sztylety, miecze, toporki...Stała między nimi ubrana w czarny strój z mieczem w dłoni, czuła walenie serca, jej ciało było spięte, gotowe w każdej chwili skoczyć do walki, ale musiała czekać na sygnał. Była wpatrzona w dal już wyszukując wrogów. Przez okolicę przetoczył się nieludzki ryk i nieprzyjaciel ruszył do ataku. Prawie natychmiast po dotarciu do niej dźwięku skoczyła do walki. Rzuciła się biegiem przed siebie. Wyprzedziła innych walczących, była mniejsza, lżejsza i zwinniejsza. Przed nią tłoczyła się ciemna kolumna nieprzyjaciół, z których każdy czekał z przygotowaną bronią żeby ją przepołowić albo przebić tym samym odbierając jej życie. Było ich o wiele więcej, było to widać gołym okiem, nie byli ludźmi ani niczym innym co znała, człekokształtne bestie stworzone tylko w jednym celu, zabijać i niszczyć. Jeżeli pozwolą im wygrać i przejść dalej wszystko zostanie zniszczone. Rozległ się szczęk metalu, pierwsze wymiany ciosów, zaraz po tym przepełnione cierpieniem krzyki pierwszych poległych i głuche warknięcia oponentów. Skoczyła z wyciągniętym przed siebie mieczem, pierwszą bestię powaliła cięciem przez brzuch, zanim jego ciało padło na trawę dźgnęła drugiego, który poszedł w ślady towarzysza. Trzeci zaatakował od tyłu, celując w nią toporem, ale była szybsza, odskoczyła w bok, wykonała szybki obrót i przebiła mieczem jego plecy. Kolejny zaatakował mieczem, po szybkiej wymianie ciosów pozbawiła go głowy. A potem straciła rachubę, liczyła się tylko walka. Szła przed siebie wybijając kolejnych wrogów jednego po drugim, nie zwracając uwagi na nic. Krew pryskała na nią, miecz bezlitośnie siekał kolejne ciała, a ona całkowicie pochłonięta walką, zatracając się w swoim żywiole - zabijaniu walczyła za połowę wojska. Była czystym uosobieniem furii, każdy kto w jej przekonaniu był wrogiem i znalazł się w jej pobliżu padał bez życia. Nie istniało nic poza walką, a z każdym zabitym czuła się jakby kawałek po kawałku wykonywała swoje przeznaczenie i dokonywała zemsty za tych, których odebrano jej samej, za niewinnych ludzi, których zabito z czystego kaprysu. Jakimś cudem zdobyli przewagę, a resztki sił nieprzyjaciela uciekły w popłochu. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na odpoczynek, stała z mieczem w dłoni, uspokajając oddech i nagle poczuła jak kilka rąk podnosi ją w górę. Ludzie wykrzykiwali jej imię. Zanim się zorientowała siedziała na tarczy, którą nieśli inni nadal skandując jej imię i świętując zwycięstwo.*
***
Klęczała na kamiennej posadzce, teraz była starsza, a przynajmniej tak się czuła, w dłoniach trzymała swój miecz, w kilku miejscach był już wyszczerbiony, ale pozostawał ostry i śmiercionośny jak dawniej. Położyła go u stóp pomniku mężczyzny w czerwonej szacie i sztylecie w dłoni. Pochyliła głowę, przyłożyła dłoń do serca i odetchnęła.
-Przysięgam ci wierność Panie, pomóż mi pomścić moich przyjaciół.-powiedziała z pełnym przekonaniem i szacunkiem.
Pozostała na podłodze jeszcze przez długi czas klęcząc w całkowitej ciszy.
***
Klęczała na zielonej trawie a łzy moczyły jej twarz. Nie miała już czarnego stroju ani miecza, teraz miała jedynie prostą, białą sukienkę do kolan. Zacisnęła dłonie na źdźbłach i zaczęła nimi szarpać. Czuła jak cała jej dusza się łamie i rozpada, ból w klatce piersiowej cholernie realny. Przed oczami nadal miała tą scenę, wysoki Togrutanin obejmował drobną, rudowłosą dziewczynę. A potem wspomnienia same zaczęły się przewijać jak jeden film. Śmierć dwóch starców, przebitych włóczniami, dziewczyna odchodząca gdzieś korytarzem, para Togrutan razem w domu, blondyn zbyt zajęty szkoleniem strażników i rozmowami z nimi, żeby zauważyć, że stoi za nim bardziej przypominając ducha niż człowieka i wiele innych scen zbyt bolesnych, żeby mogła się na nich skupić. Jedną wspólną cechą ich wszystkich była właśnie ona, stojąca samotnie, patrząca jak kolejna osoba ją opuszcza na zawsze, a na każdej coraz bardziej się zmieniała. Chudła, bledła, cienie pod oczami ciemniały, robiła się coraz bardziej krucha, aż w końcu przestała wyglądać jak żywa istota, a coraz bardziej przypominała ducha. Niewidzialna dla wszystkich, osamotniona. Chciała krzyczeć do nich, że to ona ich ocaliła, że tyle dla nich poświęciła, żeby wrócili, że ich potrzebuje, ale nie mogła. Jej głos był zbyt słaby, a poczucie, że jeżeli to zrobi okaże się egoistką, która myśli tylko o sobie. Przecież oni byli tacy szczęśliwi, nie mogła tego zniszczyć, nie mogła żądać żeby jej płacili za odzyskaną wolność. I chociaż za każdym razem czuła się coraz gorzej, że z każdą chwilą coraz bardziej pogrążała się i upadała w mroczne objęcia śmierci nie potrafiła tego zatrzymać bo po prostu nie chciała zniszczyć życia innym. Jedno życie nie jest warte kilku innych. Wiedziała, że jej egzystencja straciła już cały swój sens i wiedziała, że tak się stanie. Znała cenę, którą teraz płaciła. Poprosiła o pomoc, wyniszczającą potęgę, która dała im wolność oddając tym samym samą siebie, kiedy wojna się skończyła zaczęła spłacać swój dług. "Zawsze będziesz odludkiem, osamotniona, zapomniana, taka jest cena za moc, o którą prosisz." Usłyszała kiedyś od kapłanki. A teraz ta moc wzięła od niej ostatnią zapłatę. Nie mogła się już ruszyć, nie chciała. Jej ciało powoli zaczęło łączyć się z otoczeniem...
                                                                              ***
Zupełnie zdezorientowana dała się pochłonąć ciemności. Nie rozumiała co to było, przez cały czas trwania tych wizji czuła, że ma ciało, odczuwała wszystkie emocje, myślała, ale czuła się jakby to nie była ona, to nie było jej ciało a ona nie miała nad niczym władzy, mogła tylko czuć co się dzieje i co robi. To było tak, jakby weszła w kogoś innego, była tylko duchem w cudzym ciele. Znowu klęczała na ciemnej posadzce, spojrzała w bok i zobaczyła swoją mroczną wersję siedzącą obok, jakby na coś czekała. Usłyszała echo czyichś kroków. W ciemności pojawiło się mdłe, srebrne światło otaczające kobiecą postać. Była piękna, delikatne, zwiewne szaty falowały z każdym jej ruchem, od pasa w górę miała na nie założony złoty napierśnik, w lewej dłoni trzymała złotą wagę szalową, w prawej srebrny sztylet, jej oczy były niebieskie ale jakby zasłonione cienką warstwą czegoś białego co dawało dziwny efekt. Czyżby była ślepa? Jej włosy były czarne, opadające kaskadami na ramiona. Zbliżyła się do Ahsoki i dotknęła jej twarzy.
-Szukaj tam, gdzie sprawiedliwość płynie szkarłatną rzeką.-powiedziała i tak po prostu zniknęła.
Oszołomiona Togrutanka poczuła jak coś brutalnie wyszarpuje ją z powrotem do rzeczywistości.
                                                                          ***
 

Szarpnęła się lekko. Jej nogi zaplątały się w koc a sama poczuła, że na czymś...nie na KIMŚ leży. Czuła jak silne ramiona obejmują ją opiekuńczo, unoszenie się drugiej klatki piersiowej. Czuła się trochę skołowana. Miała wrażenie, że podczas snu ktoś zamieszał jej w mózgu mikserem, czuła się jakby jej twarz była napuchnięta chociaż nie była...no przecież! Cały wieczór przepłakała, to dla tego, nienawidziła tego stanu, ale nie mogła nic na to poradzić. Tylko na kim ona leżała...Nie! Cały czas był z nią Anakin i pewnie musiała...Nie! No znowu? Chyba nigdy nie pozbędzie się tego nawyku! Nie żeby jej to przeszkadzało, szczególnie z tymi skrywanymi uczuciami, ale była prawie pewna, że Rycerzyk ma odmienne zdanie. Może gdyby jej się udało wyplątać unikną kolejnej niezręcznej sytuacji.
-Uspokoisz się?-usłyszała spokojny głos Skywalkera.
To on nie śpi?! Chyba pora kupić żyletki albo sznur, niedługo z taką zdolnością do kompromitacji mogą jej się przydać.
-Mistrzu...ty...ale...eee...ja...to...jak...przepraszam...-zaczęła się jąkać a jej głowoogony przybrały tak intensywne kolory, że z niebieskiego stały się prawie czarne.
Anakin otworzył oczy i uśmiechnął się z rozbawieniem. Typowa Ahsoka, zapomni co robiła a potem wszystko odbiera inaczej niż jest w rzeczywistości. Przynajmniej już nie płakała.
-Smarku, zamknij się bo gadasz jakbyś była wstawiona.-powiedział puszczając ją, dziewczyna od razu przetoczyła się na bok unikając jego wzroku, typowa Ahsoka-Po pierwsze: przestań się przejmować, w końcu musiałem cię pilnować, po drugie: obetnij paznokcie bo drapiesz jak wściekły kot.
-Ale...jak...no bo...Czemu po prostu nie wyszedłeś jak zasnęłam?-zapytała zbita z tropu.
-Musiałem pilnować, żeby mój mały Smarkuś znowu się nie załamał.-odpowiedział jakby to było oczywiste.
Odwróciła wzrok i odwróciła się do niego plecami. Równie dobrze, a nawet lepiej by było, gdyby zobaczył ją nago, czuła się jakby naprawdę straciła ubrania. Czemu musiał do niej przyjść?! Nigdy wcześniej przy nim nie płakała a teraz czuła się z tym strasznie... Położył jej dłoń na ramieniu i delikatne zmusił, żeby zwróciła się do niego.
-To nic złego mała.-powiedział wyrozumiale.
-Ja...nie chciałam...to...to się nie...-zaczęła uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
-Ahsoko!-przerwał jej-Przestań pieprzyć głupoty, nic się nie stało, to nic złego, każdemu się zdarza, więc przestań się zachowywać jakbyś zrobiła nie wiadomo co!-powiedział.
-Nie każdy jest traktowany jak bezradne dziecko.-mruknęła-Poza tym...
-Nie zaczynaj, nic się nie stało.-westchnął przytulając ją.
Stwierdziła, że spieranie się nic nie da, może naprawdę zachowywała się głupio? Nieważne! Przytuliła się do niego. Dopiero teraz zaczęła składać jej sen w całość. Druga wizja, składanie miecza pod jakimś pomnikiem, była pewna, że gdzieś go widziała. I słowa tej ślepej, świecącej kobiety "Szukaj tam, gdzie sprawiedliwość płynie szkarłatną rzeką." To musiało coś znaczyć. Na jej mózgu musiał się teraz świecić napis "Ładowanie..." Kiedy w końcu się wszystko połączyło podskoczyła tak gwałtownie, że prawie zepchnęła Anakina z łózka. Ten posąg, był w jakieś świątyni, tylko nie wiedziała czyja to była świątynia, ale słowa tej kobiety...krew była szkarłatna, a sprawiedliwość...może chodziło o zemstę? Sama nie mogła uwierzyć, że w ogóle domyśliła się tego.
-Ej, co się dzieje? Czy ja gryzę?-odezwał się zdziwiony Skywalker.
-Muszę...nie wiem...muszę znaleźć Akeję...-wymamrotała rzucając się do drzwi.
-A może najpierw się przebierzesz?-zaproponował.
Popatrzyła na niego jakby była zamroczona, ale po chwili zrozumiała.
-Eee...racja.-zgodziła się.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pam pa ram pam pam. Straciłam moją pozycję zboka nr 1! ;__; Idę skoczyć do Tartaru...chyba, że wcześniej zeżre mnie Arachne >.> Za dużo czytania o herosach. Idę kontynuować moją bezsensowna egzystencję w samotności a Wy się trzymajcie!
*A tak jakoś pomyślałam o tym rzymskim zwyczaju przez Jasona i Pery'ego, powtarzam, za dużo czytania.

czwartek, 17 października 2013

Rozdział 35

Przez chwilę stał oszołomiony próbując zrozumieć co się przed chwilą stało. Nigdy nie spodziewał się takiego zachowania po Ahsoce. Ona taka nie była, zawsze optymistycznie nastawiona, wygadana mała padawanka w jednej chwili zmieniła się w kogoś, kogo nie poznawał. Przebiegł wzrokiem po reszcie obecnych w pokoju, dwójka dorosłych Togrutan, od których Ahsoka przed chwilą uciekła, nie wyglądali na zbytnio zaskoczonych co go tylko zirytowało. Podobno była ich córką więc czemu tak się zachowała? Czemu oni w żaden sposób nie zareagowali? Już w pierwszej chwili zauważył, że coś jest nie tak, ale teraz zastanawiał się co dokładnie jest nie tak. Później jego wzrok zatrzymał się na kompletnie zaskoczonej nastolatce, ona na pewno nie wiedziała co się dzieje. Spróbował wysondować Ahsokę Mocą, ale dziewczyna zupełnie się od niego odcięła, nie chciała żeby dowiedział się czegokolwiek. To jedynie utwierdziło go jeszcze bardziej w przekonaniu, że coś jest nie w porządku. Nie zastanawiając się pobiegł do jej pokoju. Wszedł do środka bez pukania i omiótł całe pomieszczenie wzrokiem, nie było jej, jedynie miecze świetlne rzucone na łóżko...Kątem oka zauważył otwarte na oścież drzwi prowadzące na balkon. Po cichu podszedł do nich szukając wzrokiem swojej uczennicy. W końcu ją zauważył, stała oparta o balustradę plecami do niego, głowę miała opuszczoną, lekko drżała. Nie przypominała normalnej Ahsoki, wydawała się mniejsza, bezbronna i załamana...
Nie chciała nikogo widzieć, chciała zostać sama, żeby wszyscy się po prostu od niej odwalili! Była równocześnie wściekła i roztrzęsiona. Wiedziała, że Anakin próbował ją wysondować, ale tym razem uparcie mu przeszkadzała. Nie pozwoli żeby się dowiedział co teraz czuła, żeby zobaczył ją taką. Ukryła twarz w dłoniach kiedy po jej twarzy spłynęły kolejne łzy. Już miała nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że zapomni a tu oni musieli się pojawić. Nie żałowała tego, jak się zachowała, żałowała tego spotkania. Chciała sobie wmówić, że to już jej nie obchodzi, ale prawda była zupełnie inna. Czuła się jakby jej serce przebiło tysiąc noży. Wiedziała, że jej nie kochali, zawsze to wiedziała, ale teraz, kiedy ich spotkała po tylu latach, kiedy już wszytko rozumiała było to jeszcze boleśniejsze. To przecież powinni być ludzie, którym najbardziej na niej zależy a oni wcale jej nie kochali. Doskonale widziała to w wyrazach ich twarzy, próbowali to ukryć, ale ona i tak widziała, że wcale im się to nie podoba. Kto wie, może mieli nadzieję, że umarła...Usłyszała jak ktoś zapukał o ścianę, nie odwróciła się, chciała zostać sama.
-Ahsoko...-usłyszała znajomy głos.
Całą siłą woli chciała się powstrzymać ale nie mogła i obróciła się. Spojrzała na Anakina oczami zaczerwienionymi od płaczu. Nigdy przy nim nie płakała, zawsze usilnie starała się okazywać jak najmniej słabości, ale teraz nie mogła...Jej policzki wciąż moczyły kolejne łzy. Skywalker podszedł do niej i wierzchem dłoni starł łzy z twarzy.
-Nie płacz...-powiedział przytulając ją.
Nie odwzajemniła uścisku. W tej chwili była tak wściekła, że nie mogła myśleć o czym innym niż o jej rodzicach co natomiast powodowało kolejne wybuchy płaczu.
-Nic...nie rozumiesz...-wyjąkała trzęsącym się głosem.
-Rozumiem, nie mo...-zaczął.
-Nie mówi mi, że rozumiesz bo nie rozumiesz i nigdy tego nie zrozumiesz! Nie mów mi co mam teraz robić bo nie wiesz co powinnam zrobić!-wyrzuciła z siebie-Nienawidzę ich! Dociera?! Nienawidzę! Nienawidzę!-zaczęła powtarzać w kółko próbując się wyrwać z jego uścisku.
Nie chciał jej puścić więc zaczęła się szamotać aż w końcu przeszła do okładania go pięściami, ale to też nic nie dało. Nie miała dość siły, prawie na nic nie miała siły, ta sytuacja całkowicie ją wykańczała, mogła tylko płakać i co chwilę wykrzykiwać coś przez łzy. Nie obchodziło jej co później usłyszy, ile kazań dostanie, miała wszystko ewidentnie w dupie. Chciała się tym nieprzejmować, ale nie potrafiła. Najchętniej by zapomniała, wymazała to ze swoich wspomnień, ale nie mogła. Czuła się bezsilna co jeszcze bardziej ją denerwowało. Stała tu przed Anakinem płacząc jak dziecko, zachowując się jak kompletna idiotka, ale nie mogła nic na to poradzić.
-Puść mnie! Zostaw!-wykrzyknęła przez łzy po raz kolejny go uderzając.
Chciała tylko zostać sama. Móc się w spokoju podobijać, wyżyć...wszystko  jedno, ale na pewno nie chciała żeby ją teraz widział. On oczywiście nic sobie nie robił z jej słów. Przytulił ją mocniej. Nie mógł zostawić jej samej, nie teraz. Nie wiedział co dokładnie się stało, ale wyczuwał jej ból, gniew, smutek, żal...Nigdy by nie pomyślał, że w jego optymistycznym Smarkusiu może być na raz tyle negatywnych emocji. Ona nigdy nie płakała! Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie.
-Nie Smarku.-powiedział głaszcząc ją po głowie.
W odpowiedzi otrzymał kolejny cios ale nie przeją się tym. Nie miał zamiaru jej za to karać. Chciał jej pomóc. Przecież to była jego mała dziewczynka! Patrzenie na nią jak cierpi było dla niego nie do zniesienia.
-Zostaw mnie! Ogłuchłeś?!-krzyknęła ze złością.
Czy do niego nic nie docierało?! Miał zostawić ją w spokoju! Nie chciała żeby widział ją taką słabą. Oczywiście nic nie zrobił, nie miał najmniejszego zamiaru zostawić ją! Zapomniała się. Jej wzrok padł na wazę stojącą niedaleko. Wyciągnęła dłoń i zanim zorientował się co zamierza przyciągnęła naczynie Mocą.
-Zostaw mnie!-powtórzyła a waza uderzyła w niego roztrzaskując się na miliardy kawałeczków.
Mimo zaskoczenia nie puścił jej. Żaden odłamek nie przebił się mu przez ubranie, zaskoczyło go jedynie uderzenie i jego siła. Chyba czasami jej nie docenia...
-Ahsoko, nie zostawię cię.-westchnął.
Nie odpowiedziała mu tylko rozpłakała się jeszcze bardziej. Nie miała już siły z nim walczyć. Gdyby nie to, że ją trzymał osunęłaby się na podłogę. Czuła się jakby straciła władzę w swoim ciele, jej ręce opadły bezsilnie a nóg praktycznie nie czuła, jakby nie istniały. Twarz miała mokrą od łez, przy każdym płytkim oddechu trzęsła się. Anakin ostrożnie ją podniósł i posadził na łóżku. Tak jak wcześniej chciała się go pozbyć tak teraz nie chciała go puścić. Ukryła twarz w jego szacie, a on przytulił ją.
-Naprawdę ich nienawidzę...-powiedziała ledwie słyszalnym głosem nadal płacząc.
 Przytulił ją mocniej głaszcząc uspokajająco po plecach. Złapała się go i wtuliła jak małe dziecko. Cały czas trzęsła się przez kolejne wybuchy płaczu, nie mogła przestać, bardzo chciała, ale kiedy tylko próbowała natychmiast robiło się jej jeszcze gorzej. Czuła się jakby płuca i żebra miały jej pęknąć albo  wybuchnąć, cała jej twarz była mokra od łez i zaczerwieniona. Miała wrażenie, że już nigdy to się nie skończy. Nie miała siły nawet unieść głowy, która cały czas jej opadała i musiała ją opierać o ramię Anakina. On nadal nie miał pojęcia co wywołało u niej tyle negatywnych emocji, a patrzenie na jej cierpienie było nie do zniesienia.
-Czemu...?-zapytał, ale urwał dochodząc do wniosku, że to nie odpowiedni moment.
Ahsoka uniosła wzrok, w jej niebieskich, niewinnych, zapłakanych oczach odbijało jej się tyle bólu, że wewnętrznie zwyzywał samego siebie za odezwanie się. Spróbowała zapanować nad nierównym oddechem, nabrała powietrza żeby odpowiedzieć, ale zrezygnowała.
-Ahsoko, przepraszam, nie mu...-zaczął przepraszającym tonem.
-A wiesz jak to jest kiedy własna matka cię nie kocha?-przerwała mu cicho, zachrypniętym, drżącym, słabym głosem.
Prawie nie myśląc chciał powiedzieć, że wie, ale przecież nie wiedział. Nie mógł nawet sobie wyobrazić jak to jest. Teraz zaczynał ją rozumieć, może właśnie dla tego tak jej zależało, żeby ją zaakceptował. Wściekł się na siebie, że był dla niej taki oschły. Dopiero zauważył jaka jest delikatna, może pyskowała żeby się bronić, a całe jej zachowanie było spowodowane strachem przed kolejnymi zranieniami? Nie mieściło mu się w głowie, że można nie kochać własnego dziecka! Oczywiście, jego dzieciństwo, jako niewolnika, nie było kolorowe, ale przynajmniej miał kochającą matkę, która go wspierała i broniła, nigdy wcześniej nawet nie pomyślał, że mogłoby być inaczej. Dla niego było wręcz niemożliwe, żeby nie kochać swojego dziecka, ale Ahsoka była na to żywym dowodem.
-Oni mnie...nie wiem jak to powiedzieć...nie wiem co im zrobiłam, ale zawsze traktowali mnie jakbym była najgorszym, co mogło ich spotkać, praktycznie mnie nienawidzili i się z tym nie kryli.-próbowała jakoś poukładać w zdania swoje dzieciństwo, ale nie potrafiła.
Spróbowała coś jeszcze powiedzieć, ale tylko cicho pisnęła i po raz kolejny się rozpłakała.
-Już dobrze Smarku.-szepnął.
-Nie będzie dobrze...-wyjąkała przez łzy.
-Będzie, zobaczysz...-poprawił koc zsuwający się z niej-Jesteś moją małą siostrzyczką, moim Smarkusiem, ja cię kocham.-powiedział.
Przez następne pół godziny płakała wtulona w niego i nic nie mogło jej uspokoić. Przestała dopiero kiedy zasnęła nadal tuląc się do niego. Otarł jej policzki z łez i otulił ją mocniej kocem żeby nie zmarzła.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Załama kompletna ;__; No jak ja kocham moich rodziców...szlaban za nic -.-' przynajmniej mam telefon. No to co? Dedyk dla Jud bo chyba tylko ona mnie ogarnia i przy okazji NIE IGNORUJE (dotarło do kogoś? -.-) Trzymajcie się.

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział 34

Powrót nie był trudny, po kilku godzinach byli już w mieście, trudniej było jej odejść z wioski. Kiedy stanęła w bramie i pomyślała, że zaraz znowu wróci do swoich obowiązków padawanki, z których była do tego czasu zwolniona, trochę się zestresowała. Ten tydzień był naprawę miły, poza jego zakończeniem. Udało jej się zasmakować zwykłego życia przeciętnych ludzi i spodobało się jej. Przez chwilę nawet myślała czy lepiej by było gdyby odeszła z Zakonu Jedi, ale aż za dobrze wiedziała, że nie potrafiłaby odrzucić całych prawie trzynastu lat swojego życia, nauki i starań, żeby coś osiągnąć. Nawet gdyby została tutaj nigdy nie mogłaby zapomnieć o Zakonie, bycie Jedi było wpisane w jej osobowość, gdyby nie mistrz Plo jej życie na pewno byłoby o wiele gorsze, to on uratował ją od spędzenia dzieciństwa z nienawidzącą ją rodziną. Nawet nie wiedziała czemu tak ją traktowali, co ona mogła im zrobić? Westchnęła cicho. Czemu w ogóle o tym myśli? To oczywiste, że nie dałaby rady odejść obojętnie jaki by miała powód, chociażby ze względu na Anakina, Lou i Chase'a. Odruchowo uśmiechnęła się na wspomnienie o tym ostatnim. Nie mogłaby żyć bez tego wariata, byłoby jej po prostu zbyt nudno i szaro. Znali się od zawsze, nie wyobrażała sobie co by było gdyby go nie było, potrzebowała go. Był tylko jeden problem, ten udawany pocałunek, który cały czas powracał do jej wspomnień. Nie miała czego rozpamiętywać, dobrze wiedziała, że tylko udawali i nawet nie chciała żeby było inaczej...ale jednak nie mogła zapomnieć. Ktoś poklepał ją w ramię. Odwróciła się i spojrzała w zielone tęczówki Ethana. Togrutanin uśmiechnął się i podszedł bliżej.
-Miłej podróży. Dzięki za pomoc i...-urwał a jego lekku przybrały intensywniejsze barwy-Może kiedyś jeszcze się zobaczymy.-dokończył.
Uśmiechnęła się do niego i przytuliła się.
-Nie masz za co dziękować, wy też nam pomogliście.-powiedziała.
Puściła go i stanęła na palcach żeby pocałować go w policzek. Oboje zarumienili się i odsunęli od siebie. Stali tak przez pół minuty, dopiero chrząknięcie Anakina wyrwało ich z tego dziwnego stanu.
-Ahsoko, proszę cię...-westchnął z rozbawieniem-Nie żebym coś sugerował, ale Chase może być zazdrosny.-rzucił jakby od niechcenia.
-Ty już weź daj sobie spokój z tymi sugestiami, bo według twojej teorii połowa mieszkańców galaktyki chce mnie przelecieć.-odpyskowała podchodząc do Skywalkera-Nie wiem czemu się tak uparłeś, chyba, że sam chcesz...-dodała ze złośliwym wyrazem twarzy.
Popatrzył na nią kompletnie zaskoczony jej wypowiedzią. Skąd to jej się wzięło?! Wszystko byłoby w porządku gdyby miał pewność, że znowu żartuje, ale tym razem była nieznośnie nieprzenikniona. Czemu mogła choćby tak pomyśleć?! Nigdy by nawet tak na nią nie spojrzał! Nigdy nie zdradziłby Padme, tylko ją kochał. A pomijając ten fakt to Ahsoka była dla niego jak mała siostra, na swój sposób ją też kochał, ale nie w Ten sposób, to była jego mała dziewczynka, nigdy nie pomyślałby o niej w inny sposób. Oczywiście nie dało się przeoczyć faktu, że ta mała dziewczynka zmieniła się i było jej teraz bliżej do kobiety niż dziecka, co nie bardzo mu się podobało. Zawsze kiedy na nią patrzył uświadamiał sobie, że za jakiś czas będzie już całkowicie samodzielna i odejdzie, nie będzie już jego małą padawanką, a on nie był gotowy dać jej odejść. Martwiło go też to, że coraz częściej, całkiem nieświadomie, ściągała na siebie uwagę mężczyzn, a to doprowadzało go do szału. Dobrze wiedział, że każdy z nich myślał tylko o wykorzystaniu jej. Patrzyła na niego jeszcze chwilę udając całkowitą powagę i nagle wybuchła śmiechem.
-Gdybyś widział swoją minę!-wydusiła.
Śmiała się aż jej poobijane żebra zaczęły znowu boleć. Powiedziała to żeby mu przygadać, ale pod maską rozbawienia ukrywała lekki zawód. Doskonale wyczytała z jego miny, że nigdy nie spojrzy na nią jak na kogoś więcej niż padawankę, ale mimo to dalej nie potrafiła powiedzieć sobie "dość"  i stłamsić tego uczucia...Musiała przyznać, że trochę się w nim podkochiwała. Nie powinna ale jednak...Miała dość samej siebie, powinna się porządnie rąbnąć w łeb!
-Eee...Smarku, czemu masz minę jak zakochany kundel?-odezwał się Skywalker.
Zaczerwieniła się jeszcze mocniej ale natychmiast zrobiła obojętną minę.
-Eee...ja...tak jakoś wyszło...-wymamrotała.
-Aha...no pewnie.-mruknął.
Nie do końca jej wierzył, ale wolał nie drążyć tematu, czasami lepiej nie wiedzieć co siedzi w głowie piętnastolatki.
***
Po kilku godzinach byli w Corvali. Podróż nie była trudna, ale oboje mieli obolałe tyłki od zbyt długiego czasu spędzonego na jednym miejscu. Ahsoka cały czas była pogrążona we własnych myślach, które skupiały się głównie na rozpamiętywaniu sytuacji sprzed kilku godzin. Może to właśnie dla tego prawie wpadła na drzewo, pomyliła kierunki i z dziesięć razy się potknęła. W końcu Anakin stwierdził, że lepiej będzie jeżeli sam będzie ją prowadził. Sama praktycznie nie zwracała na nic, była zbyt zajęta rozważaniem wszystkich możliwych wersji wydarzeń. Czy dałaby radę odejść z Zakonu? Nie, na pewno nie, to wiedziała od samego początku. Nagle jej myśli popłynęły w innym kierunku, a mianowicie do pocałunku z Chasem. Skupiała się dokładnie na wszystkim co wtedy czuła...I nagle poczuła jak ktoś mocno ją przytula.
-Soka!-zdziwiła się jak szybko głos jej siostry zatarł jej się w pamięci.
Odwzajemniła uścisk i popatrzyła na młodszą Togrutankę. To pomogło jej powrócić do świata realnego. I bardzo dobrze bo wolała nie wiedzieć jak daleko by wybiegła wyobrażeniami.
-Co się stało? Zniknęliście i...i...no...bałam się.-wyrzuciła z siebie na jednym wydechu Akeja.
-Co jak co, ale obie tak samo szybko gadacie.-mruknął pod nosem Anakin.
Ahsoka w odpowiedzi pokazała mu język ze złośliwą minom.
-Nic się nie stało, po prostu...no tak jakoś wyszło.-odpowiedziała puszczając siostrę.
-A co z Zaa? Nie ma jej z wami...
Całą trójką weszli do salonu. Ahsoka rozejrzała się lekko nieświadomie. Już miała odpowiedzieć, ale jej wzrok padł na dwoje dorosłych Togrutan siedzących na kanapie. Zatrzymała się jak wryta w pół kroku. Para wstała wpatrując się w nią z nieukrywanym zaskoczeniem. Na początku na ich twarzach malował się szok, po chwili doszło jeszcze zdziwienie. Nie takie jak podczas spotkania z dawno niewidzianym znajomym, ale takie jakby nagle zobaczyli kogoś, kogo już nigdy nie chcieli oglądać. Padawanka zachłysnęła się powietrzem gwałtownie robiąc krok w tył, przez co wpadła na Anakina.
-Ahsoko, co...?-Skywalker urwał kiedy jego wzrok padł na kobietę.
Miała dokładnie takie same rysy twarzy jak jego uczennica, były zaskakująco podobnie, jednym z niewielu szczegółów były oczy, które Ahsoka miała niebieskie a ona - brązowe.
Dziewczyna nie odpowiedziała mu, zacisnęła dłonie w pięści i szybko odwróciła wzrok. To nie mogło się dziać. Nie teraz...nie oni! Poczuła się jakby ktoś opuścił na nią całą planetę. Nogi się pod nią ugięły a całe ciało zaczęło się trząść. Poczuła się jak zwierzę w klatce, przed którym ktoś macha kijem. Chciała się schować, uciec, ale równocześnie obudziła się w niej agresja, chciała krzyczeć. Tak, wykrzyczałaby im wszystko co o nich myśli, ale zaskoczenie jej na to nie pozwalało. Obudził się w niej żal, który sama od siebie odsuwała przez wszystkie lata. Akeja stała zdezorientowana reakcją obu stron, patrzyła od jednej strony do drugiej jakby zastanawiała się o co tu chodzi. W końcu starsza Togrutanka podeszła do młodszej wyciągając dłoń.
-Ahsoko...-zaczęła niepewnie.
Padawanka odtrąciła jej dłoń i cofnęła się jak spłoszony kot.
-Nie dotykaj mnie.-syknęła.
-Córeczko...-zaczął mężczyzna.
-Nie nazywaj mnie tak! Nie macie prawa...! Nigdy nie traktowaliście mnie jak córki!-warknęła cofając się o kolejny krok.
Jej pierś falowała w nierównym tempie, oczy były rozszerzone a emocje wirujące w niej mogłyby spowodować eksplozję.
-Przecież wiesz, że to nieprawda.-stwierdziła jej domniemana matka.
-Nieprawda?! A kto twierdził, że jestem "przeklętym dzieckiem"?!-wyrzuciła z siebie.
Starała się opanować emocje i w tej sytuacji był to cud, że zachowała chociaż trochę opanowania. Wszyscy w pokoju znieruchomieli. Anakin nigdy nie słyszał żeby tak krzyczała. Często darli ze sobą koty, ale nigdy nie słyszał takiego tonu. Brzmiała na zdenerwowaną, rozżaloną, wściekłą...
-Nie chcę was znać!-wykrzyknęła jeszcze i wybiegła z pokoju najszybciej jak się dało, wspomagając się Mocą, na schodach przeskakując po kilka stopni na raz.
Nie mogła uwierzyć, że to się stało. Miała nadzieję, że uda jej się tego uniknąć, ale przecież zawsze wszystko jest przeciwko niej!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wielka drama lalala! Kocham kłótnie z darciem się i rzucaniem talerzami...no musiałam się jednak opanować xD Wydaje mi się, czy ten rozdział jest serio zagmatwany? o.O No tak to jest jak się pisze rozdziały na rodzinnych spotkaniach kiedy siedzi się kilka godzin przy stole z tłumioną chęcią mordu <3 Jakimś cudem nikogo nie udusiłam, jupi! Kończę tą paplaninę, do napisania :3


sobota, 12 października 2013

Rozdział 33

Krwistoczerwone niebo przesłaniała chmura czarnego dymu, który przy każdym wdechu drażnił jej płuca. Zakrztusiła się i odkaszlnęła. Nic nie widziała przez dym, ale skąd on się wziął? Niepewnie ruszyła przed siebie osłaniając twarz rękami, chociaż niewiele to pomagało. Już z pierwszym krokiem poczuła słabość w nogach, pękającą zaschniętą krew i świeżo zakrzepnięte rany. Zachwiała się, ale nie straciła równowagi. W lewą nogę wbił jej się nóż. Wyciągnęła go, ale pozostała długa rana. Skrzywiła się, ale coś kazało jej iść dalej. Powłócząc nogą ruszyła przed siebie, dym gryzł jej drogi oddechowe i oczy, ciało protestowało kolejnymi falami bólu, ale czuła, że za tym dymem jest coś, o co musi zawalczyć. Przecież musiało być...No bo przecież zawsze po cierpieniu przychodzi ulga, po nocy zawsze jest dzień, kiedyś każdy musiał zaznać szczęścia, zawsze jest coś o co warto walczyć. Dym się przerzedzał i w końcu zobaczyła pierwsze pomarańczowe błyski. Zobaczyła walące się ściany, kolumny i pomniki, płomienie tańczące na pozostałościach budowli i...i trupach, których twarzy nie mogła zobaczyć. Poczuła jak serce ściska jej się w piersi. Miała przed sobą obraz ostatecznej apokalipsy, wszędzie płonące rumowiska zasłane trupami bez twarzy, resztki roślin umierające w płomieniach, gruzy...Do oczu cisnęły jej się łzy. Wszystko umierało w agonii, świat jaki znała, za jaki walczyła właśnie wydawał ostatnie, umęczone oddechy i za chwilę odejdzie na zawsze, a ona zostanie, słaba i samotna. Nie mogła nic zrobić, nikt nie mógł, więc jaki był cel całej walki? Po co było to wszystko, czego dokonywali? Skoro wszystko i tak podążało do samodestrukcji to po co była cała ta wojna? W końcu to ona wyniszczała całą galaktykę, ale to ludzie zabijali ten świat. Kolana się pod nią ugięły. Osunęła się na spękaną ziemię. Całe jej życie nagle straciło sens, wszystko, w co wierzyła okazało się kłamstwem. Nagle usłyszała trzask. Wystraszona poderwała się na nogi nie zważając na ból i rozejrzała po okolicy. Jeden po drugim ciała się poruszały, kończyny wyginały w niemożliwych do wykonania ruchach, oczy się otwierały ale były samymi białkami. Wszyscy tacy sami, przerażający, martwe ciała wstawały i zbliżały do niej. Nagle przed oczami pojawiła jej się zupełnie inna scena, już trochę odległa w czasie. Po raz kolejny odtwarzała w pamięci misję z Barrissą, kiedy Geonosjańskie pasożyty przejęły władzę nad każdym obecnym na statku, poza nią. Teraz powrócił do niej ten sam strach, który wtedy odczuwała. Rozejrzała się w poszukiwaniu drogi ucieczki, ale żywe trupy szczelnie ją otoczyły. Wszystkie jak na zawołanie rzuciły się na nią. Upadła pod nawałnicą rąk łapiących ją za każdy wolny skrawek ciała. Kilka dłoni zacisnęło się na jej szyi. Po chwili poczuła, że się dusi. Ciemność zasłoniła jej pole widzenia. Poczuła, że leci gdzieś w dół i już wiedziała co za chwilę nastąpi. Przyjęła śmierć z ulgą, nie było już niczego, co znała i kochała, a jeżeli nie było już świata, w którym żyła jej też nie było. Nie spodziewała się tego co nastąpiło. Myślała, że śmierć wygląda inaczej, spodziewała się, że odzieli się od ciała i odejdzie, ale nadal nic się nie zmieniało, czuła jak spada, każdy nerw w jej ciele krzyczał z bólu, a ona nie chciała już nic czuć. Opadła na coś chłodnego. Otworzyła oczy i nie zobaczyła nic poza ciemnością i unoszącą się pół metra nad ziemią mgłą. Wstała czując jak całe jej ciało się trzęsie. Z ciemności wyłoniła się postać o przerażająco znajomym zarysie. Togrutanka w jej wieku, w jej ubraniach, z twarzą dokładnie taką samą jak jej, przerażająco żółtymi oczami świecącymi w ciemności, chorobliwie pożółkłą skórą i żyłami odznaczającymi się na niej sinym kolorem. Wstała na trzęsących się nogach. Patrzyła na siebie samą, ale chociaż były tą samą osobą ona wydawała jej się obca. W jej oczach błyszczały chłód, szaleństwo i nienawiść. Ciemność praktycznie sama z niej wypływała. Nie, to nie mogła być prawda! Mroczna Ahsoka wyciągnęła w jej stronę prawe przedramię ukazując wąską bliznę, taką samą jak jej, która widniała na jej ręce od czasu ich misji na Mortis. Nie pamiętała skąd ją ma, po prostu tam była, a Anakin nigdy jej tego nie wyjaśnił. Z resztą ta misja była naprawdę...dziwna i przerażająca. Poczuła ból w boku i cała wizja zniknęła...
***
Jęknęła cicho, przekręciła się na bok, jej powieki zatrzepotały i powoli otworzyła oczy. Zdała sobie sprawę, że ktoś głaszcze ją po czole. Kilka razy zamrugała żeby przyzwyczaić oczy do światła i popatrzyła prosto na Anakina. Wyglądał na zmartwionego, ale uśmiechnął się kiedy tylko otworzyła oczy.
-Mistrzu...?-odezwała się prawie szeptem
-Jestem Smarku.-odpowiedział uspokajającym tonem-Jak się czujesz?-zapytał.
Jak się czuła? Powinna znać odpowiedź od razu, ale jednak musiała się trochę zastanowić, bo jeszcze jej się trochę mieszała rzeczywistość ze snem. Na pewno czuła kłujący ból w boku i trochę trudniej jej się oddychało no i miała takie dziwne uczucie jakby coś mieszało jej się w czaszce, ale chyb nie było z nią aż tak źle.
-Chyba nie jest tak źle...tylko trochę boli.-powiedziała w końcu.
-Ocho, ja już znam to twoje "trochę", jakbyś umierała to też by "trochę bolało".-stwierdził Skywalker.
Musiała przyznać, że miał podstawy do takich stwierdzeń. Nie lubiła się przyznawać jak się czuję kiedy wiedziała, że coś jej jest. Wystarczyło jej już traktowania jej jak słabiutką dziewczynkę, która nic sama nie potrafi zrobić. Kiedy się spotykała z takim zachowaniem miała po prostu ochotę komuś porządnie dokopać.
-Nie przesadzaj Rycerzyku.-wywróciła oczami.
-Nie przesadzam. Pokaż mi to.-to nie była prośba i ona dobrze o tym wiedziała.
Niechętnie, z wymowną minom podciągnęła trochę bluzkę ukazując sporego, lekko napuchniętego siniaka w okolicach żeber. Nie wyglądało to tak źle, pewnie zaraz zniknie.
-Nic mi nie jest, możesz już nie przesadzać?-westchnęła siadając-Lepie powiedz mi co się stało.-dodała po chwili.
Zauważyła, że się zawahał. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Siedzieli naprzeciw siebie, a ona wpatrywała się w niego z nieustępliwym wyrazem twarzy. Jakimś cudem zaczęła mu przypominać matkę pytającą dziecko czemu stłukło wazon. To było śmieszne, przecież to on był jej mistrzem, nie na odwrót!
-No więc?-odezwała się zniecierpliwiona czekaniem.
-Nic ciekawego, piraci już tu nie wrócą, a my za parę godzin wracamy do Corvali.-odpowiedział maskując kłamstwo.
Popatrzyła na niego jakby nie do końca mu wierzyła, ale w końcu westchnęła i wywróciła oczami.
-I tak mi nie powiesz prawdy.-mruknęła z naburmuszoną miną.
-Nie rób takiej miny bo ci tak zostanie.-zaśmiał się dając jej prztyczka w nos.
-Hej!-potrząsnęła głową jak kot a Skywalker zaśmiał się-Bo ci zaraz nie będzie do śmiechu.-warknęła.
-Bo co mi zrobisz mała?-zapytał z rozbawionym wyrazem twarzy.
-Bo...bo...coś wymyślę!-prawie pisnęła strzelając focha.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No dobra, będzie lincz bo krótki rozdział. Na swoją obronę mam...dziwną wenę! No bo chciałam to napisać, ale nie mogę przestać myśleć o czym innym. Może spróbuję zobrazować co się dzieje w moim umyśle: Nico jest niezdecydowanym gejem, którego pociesza jakaś obozowiczka, Percy i Annabeth leżą na brzegu jakiejś rzeki w Tartarze naćpani jakąś piekielną trucizną, Leo i Hazel uciekają przed trującymi mrówkojadami, Reyna tłucze Octaviana pluszowym misiem (o ironio), wszystko odbywa się na Balu Bożonarodzeniowym w Hogwarcie, gdzieś pomiędzy tym siedzą Ahsoka z Zuko i rozmawiają o handlu dropsami a ja staram się to jakoś poukładać. Pewnie teraz wszyscy czytający się załamali i zastanawiają się jaka ja jestem popieprzona, no nie dziwię się. Już się zamykam, proszę o komentarze, nawet takie krótkie na 1/2 zdania i z góry dziękuję :).    

sobota, 5 października 2013

Rozdział 32

Siedzieli naprzeciw siebie na murze otaczającym wioskę. Z jednej strony widzieli w dole korony drzew a z drugiej oświetlona mdłym blaskiem latarni uliczkę. Był późny wieczór, na granatowym niebie świeciły miliardy gwiazd, gdzieś w lesie odzywały się jakieś nocne zwierzęta. Uśmiechnęli się do siebie. Ahsoka niespokojnie poruszyła się i rozejrzała. Byli tu już od pięciu dni i zaczynała przyzwyczajać się do normalnego życia, ale nadal nie potrafiła całkowicie się do niego dostosować. Czuła się bardzo dziwnie bez swoich mieczy, które teraz zostawiała w domu bo wzbudzały zbyt wielkie zainteresowanie...no chodzenie bez nich nie było lepsze bo już trzy razy próbowano ją wyswatać z kilkoma chłopakami.
-Możesz mi coś wyjaśnić?-zapytała.
Ethan spojrzał na nią i skinął twierdząco głową.
-Nigdy nie widziałam żadnej wioski, która byłaby tak strzeżona jak wasza. Czemu tak jest?
W oczach chłopaka nagle pojawił się ukrywany smutek. Spuścił głowę i westchnął.
-Jeżeli nie chcesz o tym mówić...-zaczęła orientując się, że nie powinna pytać.
-Nie, to po prostu...skomplikowane.-odpowiedział-To przez piratów. Napadają na nas odkąd pamiętam.
-Ale czemu?-spytała nieświadomie zaciskając dłonie w pięści.
-Widzisz, w większości utrzymujemy się z wydobycia kryształów z jaskiń w pobliżu, a oni chcą na nas zarobić. Ostatnio jedną wysadzili żeby odciąć nam jedyną drogę do miast, to przez to musicie czekać, robią to bo teraz nie mamy jak sprzedawać towarów. Wcześniej udawało nam się skutecznie bronić, ale większość wojowników została zabrana do wojska bo jest wojna, mój ojciec też musiał odejść, miał wrócić już kilka dni temu, ale dalej nic o nim nie wiemy...-westchnął i spuścił wzrok.
Nie musiała posługiwać się Mocą żeby wiedzieć co czuje, to było wypisane na jego twarzy, smutek, strach, miłość i przywiązanie do ojca. On się po prostu martwił. Nie śmiała twierdzić, że wie co on odczuwa, czuła się podobnie wiele razy, ale na pewno nie przeżywała tego tak mocno jak on. Zawsze martwiła się o Anakina kiedy nie mogła być z nim na misji albo podczas bitwy, w tym wypadku raczej nie mogła mówić o miłości albo po prostu nie chciała tego do siebie dopuścić, ale zawsze się bała. Doskonale pamiętała jak się czuła kiedy był z mistrzem Kenobim na Lanteeb, ta niepewność czy nic mu nie grozi nie dawała jej spokoju, przecież momentami myślała, że nie żyje!
-Nie powiem ci, że wszystko jest dobrze bo sama wiem, że to nie działa, ale musisz mieć nadzieję.-odezwała się w końcu.
-Ale ja ją mam, tylko dalej się martwię.-odpowiedział podnosząc na nią wzrok.
-Możesz mi powiedzieć coś więcej o tych piratach? Możemy pomóc.-zaproponowała.
-Pojawiają się co tydzień, okradają nas, atakują, porywają ludzi i sprzedają jako niewolników...dwa miesiące temu miałem jeszcze siostrę.-urwał i zacisnął dłonie w pięści-Chcą żebyśmy im płacili za danie nam spokoju.-dodał ciszej.
Zapanowała cisza. Ahsoka była pewna, że nie odejdzie stąd, dopóki nie pomoże tym ludziom i wiedziała, że Anakin postąpi tak samo. Z drugiej strony dręczyły ją wyrzuty sumienia, mieli pomóc Zaa, przecież była gdzieś uwięziona, na pewno w warunkach, do których nie była przyzwyczajona, być może torturowana albo wykorzystywana, i tak stracili już sporo czasu.
-Pomożemy wam.-obiecała wiedząc, że nie mogła inaczej wybrać.
-Będziemy wdzięczni, a teraz proszę, zmieńmy temat.-poprosił Ethan.
-Tylko na co?-zapytała.
-A słyszałaś kiedyś legendę Yuae (czyt. Jue)?-zapytał.
-Nie, nigdy nie opowiadano mi żadnych legend ani bajek.-odpowiedziała zaintrygowana-Chętnie posłucham.-dodała.
***
Dawno, dawno temu kiedy świat był jeszcze młody nie było Mocy ani Jedi, ale istnieli bogowie, którzy dawali niektórym ludziom dar magii. Istniały też smoki, potężne stworzenia zrodzone w lawie, którym życie dał wiatr, dzięki temu mogły latać a ogień nie był w stanie ich skrzywdzić. Swoją potęgę czerpały z księżyca albo gwiazd. Były one niebezpieczne, ale mogły stworzyć więź z człowiekiem, któremu w pełni ufały i łączyły z nim swoje życie. Takich ludzi nazywano Jeźdźcami, którzy byli najpotężniejszymi wojownikami w galaktyce. Każdy Jeździec posiadał ze swoim smokiem więź, ich charaktery były od siebie uzależnione, smok przejmował cechy swojego towarzysza, jeżeli Jeździec umarł smok również umierał, ale nie działało to w drugą stronę. Przez wiele lat panował spokój, wszyscy myśleli, że nic im nie grozi. Kiedyś do Jeźdźców dołączył młody chłopak z wielkimi ambicjami, nazywał się Timor. Chociaż posiadał wielki talent i jeszcze większą moc nie ufano mu. W kilka lat chłopak osiągnął więcej niż większość Jeźdźców przez całe swoje życie. W końcu zaczął uważać się za równego bogom. Myślał, że należy się mu władza. W bardzo krótkim czasie znalazł wielu zwolenników nie ujawniając swoich zamiarów. Kiedy nadarzyła się dogodna okazja zaatakował Jeźdźców od środka i szybko pokonał. Zginęło wtedy wielu wojowników i smoków, a ci, którym udało się przeżyć musieli uciekać i ukrywać się ponieważ Timor miał na celu wytępienie ich wszystkich, poza swoimi zwolennikami. Kiedy dowiedział się, że ma zginąć z ręki innego Jeźdźca wpadł w szał i rozkazał zabijać wszystkich podejrzewanych o jakiekolwiek związki ze smokami. Nastały mroczne i długie czasy krwawych rządów Timora. Wielu próbowało się buntować i walczyć, ale za każdym razem kończyło się to wielkimi stratami. Kiedy większość utraciła nadzieję urodziła się dziewczynka z dziwnym znamieniem, gwiazdą i księżycem na ręce. Niektórzy uważali to za znak, dlatego postanowili ją chronić. Dano jej na imię Yuae i oddano pod opiekę ostatnim żywym Jeźdźcom, którzy szybko przekonali się o jej wielkim talencie. Odkąd umiała utrzymać w dłoni miecz uczyli ją walki. Wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, ale kiedy dożyła szesnastu lat ktoś ich zdradził. Timor przysłał po nich cały oddział, Jeźdźcy kazali Yuae uciekać na jedynym ocalałym smoku, którego wcześniej sama odnalazła. Kiedy odlatywała widziała jak obaj padają martwi. Udało jej się odnaleźć ostatni ruch oporu wobec bezlitosnego władcy. Tam kontynuowała swoje szkolenie, już jako jedyny Jeździec. Podczas pierwszych miesięcy poznała chłopaka, w którym się zakochała, ale on nie był nią zainteresowany, obdarzył ją przyjaźnią, ale nie odwzajemnił jej uczucia. Przez długi czas ukrywano przed nią przepowiednię, którą od lat znał Timor. Była ostatnim Jeźdźcem więc jej los został przesądzony, chociaż sama nie poznała go do czasu, kiedy postanowiono przypuścić ostatni atak na despotycznego władcę. Bitwę wyznaczono na dzień zaćmienia księżyca, kiedy siły Timora były najsłabsze. Walka była krwawa i długa. Yuae długo walczyła z Timorem, udało jej się zabić jego smoka, ale samego przeciwnika nie mogła pokonać. Myślała, że nigdy jej się nie uda zwyciężyć, nie miała już siły walczyć, wtedy Timor wymierzył jej śmiertelny cios, który nigdy jej nie dosięgnął. Miedzy nich rzucił się smok dziewczyny, osłonił ją odbierając sobie życie, ale udało mu się jeszcze ostatni raz zionąć ogniem, pozbawiając życia swojego zabójcę. Po tej bitwie powrócił pokój, ale nie było już smoków, jedynym śladem po nich była Yuae, w której pozostała część duszy jej smoka. Dziewczyna miała nadzieję, że teraz uda jej się ułożyć sobie życie. Pierwsze miesiące po odzyskaniu wolności wszystko szło w dobrym kierunku, ale od niej każdy się oddalał. Wszyscy odchodzili z jej życia w swoje strony aż w końcu została osamotniona. Nie potrafiła już cieszyć się życiem, była już tylko swoim cieniem. Kiedy samotnie wybrała się na spacer do lasu zobaczyła tam swojego ukochanego całującego inną dziewczynę. Wtedy serce jej pękło a ona sama straciła już resztki woli życia. Przez wiele godzin samotnie płakała, w końcu zaczęła łączyć się z ziemią. Jej ciało z czasem znieruchomiało i przemieniło się w drzewo. Podobno rośnie ono do dzisiaj, a wewnątrz niego duch Yuae nadal trwa w swoim smutku... 
***
Kiedy Ethan skończył opowiadać przez chwilę znowu panowała cisza.
-I jak?-zapytał.
Nie zdążyła odpowiedzieć bo gdzieś w pobliżu muru rozległy się czyjeś wraski o odgłosy nadjeżdżających pojazdów. Oboje natychmiast wstali i spojrzeli w dół. Z lasu wyjechała kolumna ścigaczy prowadzonych przez uzbrojonych mężczyzn.
-Piraci!-w oczach Ethana odbił się strach.
Ahsoka sięgnęła po miecze, których nie miała. Najpierw zdziwiła się, że nic nie znalazła dopiero po chwili przypomniała sobie, że ich nie wzięła. Zaklęła pod nosem.
-Musimy ostrzec innych, ty powiedz ludziom, ja muszę wrócić po miecze.-powiedziała.
-Raczej nie mamy czasu.-odpowiedział chłopak.
-Idź po mojego mistrza...ja coś wymyślę.
Piraci byli już pod bramą. Dwóch strażników nie mogło nic zrobić, napastnicy rzucili im pod nogi ładunki wybuchowe, które natychmiast eksplodowały tworząc wyrwę w murze. Eksplozja była na tyle silna, że dwoje nastolatków przewróciło się. Rozbłysk i hałas obudziły innych mieszkańców. Ahsoka zeskoczyła na ulicę szukając czegokolwiek, czym mogłaby się obronić. Kilka metrów od niej leżała włócznia zabitego strażnika, to na razie musi jej wystarczyć. Kątem oka zauważyła jak Ethan odbiega. Przyciągnęła upatrzoną broń Mocą i rzuciła się biegiem w stronę zniszczonej bramy. Piraci wpadli przez nią z blasterami i  wibroostrzami w dłoniach. Pierwszych dwóch udało jej się powalić Mocą, ale kolejni już ją otaczali. Kilku kolejnych udało jej się rozbroić, ale było ich zdecydowanie za dużo, szczególnie, że nie miała mieczy. Broniła się na każdy możliwy sposób, uderzała, kopała i szarpała się. Słyszała odgłosy wybijanych okien, krzyki, ktoś próbował się bronić. Rozglądała się w poszukiwaniu Anakina, ale nie mogła go zobaczyć. Jeden z piratów wykorzystał tą chwilę nieuwagi i złapał ją za nadgarstki, próbowała się wyszarpnąć, ale zanim się zorientowała dostała cios w brzuch. Poczuła promieniujący ból, zgięła się w pół i zaczęła osuwać na ziemię. Kątem oka zobaczyła błyśnięcie niebieskiego ostrza. Opadła na chłodny beton i zwinęła się trzymając się za brzuch. Spróbowała uspokoić oddech i wstać, ale nie zdążyła się poruszyć kiedy kopnięto ją po raz drugi, tym razem bliżej żeber. Jęknęła cicho, bolało jeszcze bardziej, za każdym razem kiedy brała oddech czuła kłucie w boku. Zdążyła jeszcze przekląć swoją nieuwagę zanim straciła świadomość. 
***
Zobaczył jak jeden z piratów uderza jego padawankę i od razu coś  w nim pękło. Piraci byli piratami; ich zamiary były zawsze takie same. Złapać, uwięzić i zgwałcić. A on nie mógł pozwolić, by to spotkało jego małą dziewczynkę. Choć cios trwał ułamek sekundy, w jego świadomości zapisał się jako przedłużona seria tortur, które po prostu oddziaływały na jego umysł jak bodziec, sugerujący, że musi zacząć działać. Zerwał się z miejsca, choć nogi jakby przyssały się do podłoża, jednym zwinnym cięciem przez pierś pozbawił napastnika najcenniejszego skarbu w Galaktyce - życia. Widział, jak jego padawnka upada, ale teraz nie potrafił o tym myśleć. Opanowała go ślepa furia, jak wtedy, gdy napadał na obóz Tuskenów, jakiś cichy głos szeptał mu polecenia, którym on bez żadnego szemrania ulegał, posłusznie wykonując powierzone mu zadania. Poruszając się szybko, niemalże niewidocznie ciął i podcinał, skracając napastników o ręce, nogi i różne inne części ciała. Oślepiony bez reszty przez pragnienie mordu skosił wszystkich, a gdy nie pozostało po nich nic, tylko sterta przysmolonych martwych ciał, wyłączył klingę i zamknął oczy, zastanawiając się, czy postąpił słusznie. Moc szeptała mu różne recenzje, lecz on posłuchał tej najbardziej mu odpowiadającej. Tylko, czy wypowiedziała ją Moc dobra, czy może zła? Do rzeczywistości przywołało go ciche jęknięcie. Otworzył oczy i spojrzał na drobne ciało Ahsoki. Padawanka nieznacznie się poruszyła i znowu jęknęła. Znalazł się przy niej prawie natychmiast. Ułożył jej głowę na swoich kolanach przy okazji sprawdzając czy nie odniosła żadnych poważnych ran. Otworzyła oczy i zaczęła wodzić wzrokiem po okolicy. Miał nadzieję, że nie zwróci uwagi na stertę martwych ciał. Jaki on dawał jej przykład?! Pozabijał tych wszystkich ludzi bo nie zapanował nad sobą! Powinien zabrać ją stąd jak najszybciej.
-Mistrzu...-usłyszał jej lekko drżący głos.
-Nie mów, śpij.-powiedział łagodnie biorąc ją na ręce, po raz kolejny zdziwił się jaka jest lekka.
-Ale...-cicho jęknęła.
-Śpij Smarku.
Nie odpowiedziała. Skuliła się w jego ramionach i zasnęła. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Eeee...to chyba nie ma żadnego sensu poza końcówką o.O No tak, znowu przedawkowałam herbatę i wyszło pieprzenie o smokach. Dziękuję Wice, która ZNOWU pomogła mi napisać! Dedyk dla każdego, kto komentuje <3.